19 sierpnia 2018

Nasze prywatne zoo, magiczna moc zwierząt.

Ciągle opowiadam na tym blogu o przygodach "naszej Piątki" i właśnie skonstatowałam, że określenie jest już od dawna nieaktualne. Od pewnego czasu powinnam raczej mówić o naszej Dziesiątce. Dobrze porachowałam: ja, M_jak_Mąż, Najstarsza, Młoda, Młody, Królowa, dwa morisy i 2 summery -  wielkie kolorowe i szalone zoo, nasza wspaniała rodzinka.

Nasze zwierzaki są przecież członkami naszej rodziny, one są zależne on nas, a my od nich. Gdy pojawiła się Fluffy, mieliśmy wiele obaw, czy to nie będzie za dużo obowiązków, za dużo pieniędzy wydanych, za dużo kłopotów. Takie same pytania pojawiały się z każdą następną żywą istotą.

Dziś wiemy doskonale, że każda żywa istota w domu - zarówno człowiecza, pierzasta jak włochata to kupa problemów, obowiązków, trosk, pieniędzy. Jednakże gdy zobaczy się na własne oczy, doświadczy i poczuje na własnym ciele, ile te wszystkie istoty dają radości, szczęścia, uśmiechu to człowiek wie, że warto było. Że warto mieć partnera, że warto mieć dzieci, że warto mieć zwierzęta.... warto mieć tę kupę szczęścia w swoim domu i czerpać z niej każdego dnia.

Doszłam do wniosku, że mało opowiadam tu na blogu o naszych braciach najmniejszych i chyba pora to nadrobić. 

Puchaty króliczy świat


w koszu jest siano, w sianie jest Zajonc
Kiedyś opowiadałam już o naszej najpierwszej podopiecznej Fluffy, zwanej też Flafunią, Królową, Lusią, Lalunią, Laluszką, Kłapouchą, Zajoncem (nie, nie przez ą). Można przeczytać tutaj (klik)

Dziś Fluffy mieszka z Najstarszą na strychu. Mają zatem dla siebie jakieś 36m kwadratowych przestrzeni. Flafunia ma wydzieloną za pomocą metalowego płotka część pokoju z własnym prywatnym króliczym oknem na świat. Z tego okna Królowa patrzy na świat z góry leżąc na parapecie. Podłogę ma wyścieloną dywanikami, które raz w tygodniu trzeba wytrzepać z kurzu, a raz na jakiś czas wrzucić do pralki w celu odświeżenia. Królowa ma też oczywiście własną toaletę z kuwetą, którą trzeba sprzątać 2 razy w tygodniu, by w pokoju nie troliło. Zresztą Królowa bardzo pilnuje porządku - od razu wiadomo kto tam na tym strychu i w ogóle w domu jest panią. Gdy z kuwety zaczyna trolić a Człowiek zdaje się ten fakt z premedytacją ignorować, królik wkracza do akcji. Od świtu zaczyna czynić taki hałas, że cały dom stawia na nogi. Zastanawiacie się pewnie jak niby królik czyni hałas? Królik nie szczeka, nie miauczy, nie kukuryka c'nie? Może i nie kukuryka, ale myślicie że po co natura dała królikowi wielkie stopy i wielkie zęby? Zastanawialiście się kiedyś nad tym? Powiem wam. Królik po to ma zęby, by chwycić nimi metalowy płotek i nim telepać i tym telepaniem wywołać odpowiednią reakcję.... Wy się pytacie jaką? JAKĄ?!! Weźcie se 4 metalowe ramki, połączcie je luźno drutami, postawcie na podłodze na strychu i potelepcie. Tylko nie po 22giej, żeby sąsiedzi na policję nie zadzwonlili... Ale - jako się rzekło - królik oprócz zębów ma jeszcze wielkie królicze stopy, którymi wali łupce... Gdy macie cienki strop (tak jak my) to na dole słyszycie każdy krok postawiony przez kogoś na strychu, a co dopiero solidne tupnięcie. Królik tupie bardziej niż solidnie, co słychać nawet w salonie 2 piętra niżej...
królicza zagroda na strychu i płotek do robienia hałasu

Jednak uwaga, królik nigdy nie tupie ani nie robi hałasu bez powodu. Nasz tupie, gdy coś mu dolega - jest głodny, zmęczony, czegoś się boi lub coś go boli. Klatką trzęsie, gdy nie dostanie o określonej porze (o tej co zawsze dostaje) świeżej zielonki, gdy Najstarsza śpi wtedy, gdy już powinna do szkoły się zbierać albo siedzi przy kompie wtedy, gdy już powinna spać. Królika oczywiście nie obchodzi czy człowiek idzie do szkoły i czy śpi, królika obchodzi, że przed wyjściem do szkoły i przed spaniem królik otrzymuje porcje głaskania i może biegać po całym pokoju i że w nocy chce sam odpoczywać albo jeść, skoro nie może spać, bo człowiek świeci światło. Królik to bardzo mądra istota.


Opowiem wam też o tym jak nasz królik tupał ostatnio i że bardzo się wtedy martwiliśmy o naszą puchatą kochaną królową.

Najpierw była historia z zapomnianym anturium. Pod naszą nieobecność Mąż otwierał na strychu okno i anturium zamiast postawić z powrotem na parapet, postawił na podłodze. Najstarza nie zauważyła kwiatka na podłodze i uwolniwszy po swoim powrocie kłapouchą przyjaciółkę z ogrodzenia, zajęła się komputerem. Dopiero jak do jej mózgu dotarła informacja o zapachu miażdżonej zieleniny zaczęła się rozglądać po pokoju, bo nie była to wszak pora dostawy trawy do króliczej miski. A wtedy już pół liścia anturium było pożarte. Powszechnie wiadomo, że anturium  należy do roślin trujących i że króliki nie wymiotują... Było za późno na weta, bo to wieczór był... W nocy królik zaczął walić łupce, co znaczy że coś jest nie tak, że coś mu dolega.... Rano leżał jak z diabła skóra, oblizywał się i  ślinił nienormalnie (anturium podrażnia błony śluzowe) no i tupał, tupał, tupał. Musiało piec w pyszczek i może brzuszek bolał... Jednak cały czas piła i jadła normalnie. Z chęcią lizała też kostki lodu, co pewnie troche łagodziło ból. Głaskaliśmy, przytulaliśmy. Na szczęście po południu już wszystko było w porządku - Królowa zaczęła harcować po pokoju. Uff! 

Potem była historia z burzą. Po blisko dwumiesięcznej suszy w końcu z wielkim hałasem nadszedł deszcz. Nadszedł w środku nocy. Wiało, jak by się kto powiesił. Toczyło worki z plastikami i puszkami po drodze, błyskało się jakby paparazzi z całego świata się na wieś zjechali no i grzmiało, buczało, dudniało... Burza letnia w pełnej krasie.  W Belgii burze raczej rzadko sie zdarzają. Myślę, że nasz biedny 2letni królik widział prawdziwą  burzę po raz pierwszy w swoim króliczym życiu. Okropne przeżycie dla małego króliczego serduszka... Najstarsza sama bała się burzy i uciekła do siostry na dół. Zaspana i przestraszona nawet nie pomyślała, że nasze króliczysko też może się bać burzy. A bało się okropnie. Jakieś hałasy, błyski a do tego człowiek uciekł i zostawił biedne króliczysko samotne na strychu...

Usłyszałam że tupie raz za razem i biega po strychu wte i wewte. Gdy weszłam na strych, zobaczyłam, że wskakuje na parapet i zeskakuje, staje słupka i patrzy przez okno na te błyski, znowu wskakuje na parapet, zeskakuje, przebiega przez swoje tunele i pudełka, gania po pokoju i znowu do okna... Strach, panika i przerażenie w wielkich króliczych oczach... W końcu udało mi się ją zdybać i zatrzymać na chwilę na dywanie  z dala od okna. Serducho waliło jej niesamowicie. Zaczęłam głaskać, szeptać i uspokajać... Głaskałam, głaskałam, głaskałam... Po parunastu minutach się uspokoiła, zrozumiała małym króliczym rozumkiem, że jest bezpieczna i już spokojnie po króliczemu pokicała pod ścianę, tam gdzie najchętniej śpi. Ja mogłam wrócić do swojego łóżka. 

Teraz w czasie wakacji Fluffy tylko na noc jest zamykana w swojej części pokoju. Za dnia, gdy tylko Najstarsza nie śpi, króliczysko ma do dyspozycji cały pokój. Ostatnio dla bezpeiczeńswta wszystkie możliwe kable na wysokości królika zostały przyczepione do ścian i zabezpieczone plastikowymi tuneleami, bo króliki - jak każdy wie - oglądają wszystko zębami, a oglądanie zębami kabli jest śmiertelnie niebezbieczne nie tylko dla królika rzecz jasna.

Fluffy kica sobie przeto po pokoju swobodnie, zagląda do wszystkich kątów, asystuje przy każdej czynności, wskakuje na łóżko lub chowa się pod nim. Gdy Człowiek siedzi zapatrzony w kompa, królik siada na specjalnie przygotowanj dla niej poduszcze i zapatrza się w człowieka. Mogą tak siedzieć obie pół dnia. Czasem królik - gdy się znudzi - wskakuje człowiekowi na kolana na krzesło. Od czasu do czasu człowiek zostwia komputer i siada na podłodze i zajmuje się intensywnie pieszczochaniem królika - czesze, głaszcze, przycina futerko, zawija się razem z królikiem w koc i razem sobie leżą relaksując się i ciesząc swoją wzajemną obecnością i przyjaźnią. 

Każdy kto zachodzi na strych jest gorąco witany przez królika kręcącego młynka wkoło stóp i spoglądającego w górę, by sprawdzić czy człowiek przyniósł coś dobrego do jedzenia dla swojego królika. Nasz królik najbardziej lubi dostawać w prezencie winogron (bez pestek), płatki róży, lebiodę, pietruszkę, gałęzie i suchy chleb. No, to ostatnie jest pewnie tak samo zdrowe dla królika jak dla nas cukierki i chipsy, ale tak jak my nie tyjemy po cukierkach tak królik nie utyje od chleba, bo i my i on mamy sporo ruchu. Byście widzieli (albo przynajmniej słyszeli) co ona wyrabia wieczorem. Ło matko - czasem myślę, że sufit się lada moment zawali, a klapa od strychu to już na pewno odpadnie. Gania po całym strychu jak przeciąg, tak że człowiek tylko szarą smugę widzi. Króliki są niesamowite z tymi swoimi zwrotami, skokami, nawrotami w powietrzu, i nigdy nie zderza się z niczym. Wskakuje z rozpędu na łóżko, parapet, przebiega przez tunele (takie dla kotów), pudła kartonowe, ślizga się na zakrętach na drewnianej podłodze, ale widać - bawi się wyśmienicie. Czasem, gdy nie ma ochoty być zamknięta w kojcu, bawi się w berka razem z Najstarszą, a wtedy to już serio tynk z sufitu zaczyna na dole odpadać hehe. Zabawny jest ten nasz królik, ale bardzo go wszyscy kochamy i nie wyobrażamy sobie, by dziś miało go nie być. Najstarsza nie ma przyjaciół w realu, tylko w necie kilku znajomych, ale w domu ma swoją największą przyjaciółkę, którą można przytulać, o którą można się troszczyć, do której można pogadać, która kocha całym swoim króliczym serduszkiem.

Rozćwierkany ptasi świat

Summer
Młoda też ma ogromny ponad trzydziestometrowy pokój i dzieli go od pewnego czasu z dwoma nimfami. Na początku była jedna żółta nimfa, nazwana Summer, by ogrzewać i swoim papuzim ciepłem i rozjaśniać swoim blaskiem nastoletnią zagubioną duszę. Młoda na początku trochę bała się swojej papużki. Obie bały się jedna drugiej. Brakowało jej wiary we własne siły i umiejętności, obawiała się, że nie będzie dobrą "mamą" dla tego pierzastego maleństwa. Jednak walczyła z tym, próbowała i nie poddawała się, czytała internet, poznawała tam innych posiadaczy papug i ich podopiecznych. Dziś po roku czasu czuje się bardzo swobodnie ze swoimi ptaszynami. Jest świetną, troskliwą i odpowiedzialną opiekunką zwierząt. Na początku się wydawało, że nie ma wrodzonego talentu rozumienia języka zwierząt, jednak okazuje się, że tego można się nauczyć, jeżeli tylko się chce. Ona chciała bardzo, bo kocha zwierzęta a dzięki wrodzonej empatii, bardzo szybko zaczęła odkrywać, co jej przyjaciele chcą jej powiedzieć swoim zachowaniem i wydawanymi dźwiękami.

W międzyczasie doszła do wniosku, że samotny Summer nie może być szczęśliwy, bo przecież gdy ona wychodzi do szkoły na 9 godzin, ta ptaszynka musi być bardzo smutna. Kupiliśmy zatem papużce przyjaciela. Młoda wybrała takiego szarutkiego, malutkiego, wyraźnie najsłabszego w klatce, którego najwyraźniej inne ptaki poniewierały... bo słabszym trzeba zawsze pomagać... Szarutki wydawał się być przeciwieństwem słońca, więc dostał imię "Snow flake". I faktycznie okazał się takim małym upierdliwym płatkiem śniegu, który wszędzie może się wcisnąć i narobić wiele zamieszania. Bardzo szybko nauczył spokojną Summer, że życie nie kończy się na klatce i żyrandolu. Razem we dwoje już w pierwszym tygodniu zbadali całe tereny nad szafami, spróbowali ze sto razy usiąść na sznurku z balonami, sprawdzili też ze 100 raz, czy papuga na pewno nie zmieści się na karniszu pod sufitem, próbowali zrobić więcej dziur w firance, zwalili ze stołu wszystko, co się zwalić dało za pomocą machania skrzydłami i dzioba, nasrały na łóżko człowieka. Ostatnio odkryły, że papugi mogą też chodzić na piechotę po podłodze i ile rzeczy tam można znaleźć, o które da się dziób zahaczyć i popsuć to hoho.

Trzeba wam wiedzieć, że nasze papużki - podobnie jak królik, są zwierzętami bezklatkowymi. Latają po całym pokoju kiedy chcą. Przeważnie jednak siedzą na klatce (bo mieć to klatkę mają, tylko że zawsze otwartą) albo na żyrandolu. Od czasu do czasu lecą też na stół, na którym Młoda wystawia im wodę do kąpieli, a po kąpieli oczywiście sprząta ten bajzel, który się wytworzy.

Można godzinami siedzieć i patrzeć na te stworzenia. Snowflake śpiewa Summer swoje miłosne serenady. Obydwie poprawiają sobie wzajemnie piórka na łebkach, co daje przesłodki ale czasem  i komiczny widok. Kąpiel w misce z wodą jest też niesamowita - co ten ptak nie wyrabia, żeby się cały wykąpać w płytkiej wodzie. Młoda oczywiście je próbuje oswoić, co - jak wiadomo - przy dwóch ptakach łatwe nie jest. Summer jednak już pozwala sobie dawać całuski. Snołen cały czas syszy i ciągle straszy otwartym na całą szerokośc dziobem, gdy tylko człwowiek się zbliża za bardzo. Jednak i on się już nie boi. Obydwie papużki szybko przychodzą do trzymanej w ręce gałązki czy mlecza i natychmiast zabierają się za masakrowanie zielonki dziobami i zjadanie co lepszych kawałków oraz wyrzucanie reszty. A takie świeże dojrzałe proso prosto z pola - papuzi raj, frajda niesamowita z wyłuskiwania ziarna dla ptaka, a dla człowieka przyjemność podziwiania tej czynności.

Kwiczący świat.


Młody oczywiście też ma swoich małych włochatych przyjaciół w swoim pokoiku i kocha je całym swoim sześcioletnim serduszkiem. Systematycznym karmieniem i sprzątaniem zajmuje się najczęściej tata, a Młody co najwyżej asystuje i głaszcze swoje świniaki. Od czasu do czasu donosi im smakołyki takie jak cykoria czy papryka. Wieczorem zawsze do nich gada i głaska no i obserwuje ich mniej lub bardziej szalone poczynania w klatce i na wybiegu. Wybieg ma pod swoim łóżkiem (on śpi pod sufitem) pozbijany przez tatę z desek i wyścielony linoleum oraz udekorowany kamieniami, gałęziami itp. Sara jest spokojną świnką, uwielbia głaskanie. Można ją brać na ręce i pieszczochać. Natomiast Niko to typ dzikusa. Jego (oficjalnie wg Młodego to facet, ale tak serio to też dziewczynka) można głaskac tylko po nosie i pod szyją (o ile łaskawie pozwoli nie łapiąc zębami za palce). Gdy tylko wyjedzie się z głaskaniem za świnkowe uszy i swinkowy łeb - świnia w sekundę znika w swoim schowanku. Znika też, gdy usłyszy większy hałas albo zobaczy jakiś cień. Cykor, jakich mało. Ubaw mamy przedni z tych wariatów piszczących za każdym razem, gdy tylko ktoś zaszeleści jakimś workiem lub odezwie się w pobliżu świnkowego pokoju. 

Niko-Tiko mały cykor

moriskowy wybieg
Każdy ma swojego podopiecznego, ale też każdy odwiedza systematycznie wszystkie stworzenia, by pogłaskać, zagadać, poobserwować czy podrzucić jakiś smakołyk.

To nasze zoo dodało nam wszystkim dodatkowych obowiązków i uwiązało na stałe do domu. Pewne jest bowiem, że dziś nie możemy wyjechać nigdzie wszyscy na raz na dłużej niż jeden dzień, gdyż ktoś zawsze musi dbać o nasze maleństwa. Nie wyobrażam sobie, by komuś je dać na przechowanie, bo nie wiadomo co taki obcy zrobiłby naszym stworzeniom, a pewne jest że one by bardzo to przeżyły, bo są do nas i do domu bardzo przywiązane.

Mimo to jakoś nigdy nie żałowałam ani przez sekundę, że przygarnęliśmy te wszystkie istoty pod swój dach. Tak samo jak nigdy nie żałowałam, że zostałam mamą. Każdego dnia bowiem obserwuję, jak wiele znaczą te puchate, cieplutkie kulki dla moich własnych dzieci i wiem, ile znaczą dzieci dla mnie.

Zwierzątko to istotka, którą trzeba się opiekować, o którą się trzeba troszczyć, o której trzeba myśleć tak jak o dziecku. A to wszystko nadaje przecież sens naszemu życiu. Gdy mamy o kim myśleć i o kogo się troszczyć, to jest po co żyć. Miałam okazję obserwować, jaki dobroczynny wpływ miało pojawienie się zwierzątek na moje zagubione w obcym świeci i samotne w tłumie nastocórki. Gdy się nie ma przyjaciół wśród ludzi, dobrze mieć choć przyjaciół wśród innych żywych stworzeń. Człowiek czuje się o wiele mniej samotny, bo jest ktoś, o kogo można się troszczyć i kogo można przytulić. To więcej, niż się niektórym wydaje. 

Gdy ma się jakieś zwierzę w domu, to zawsze ma się też o czym opowiadać, czym pochwalić. Zwierzę usprawiedliwi też w razie co - z tego co mi wiadomo - niewyspanie zauważone w szkole (gdy ulubiony jutuber ma lajwa w nocy to zawsze można wychowawcy rano naściemnić że te wory pod oczami to dlatego że papugi z jakiegoś powodu darły dzioby cała noc). Nie żebym popierała siedzenie po nocach w czasie roku szkolnego i szkolne ściemy, ale byłam kiedyś nasto i wiem, że młodość ma swoje prawa a nauczyciele są jak nietoperze (niedowidzą, a wszystkiego się czepiają, a ja rodzic sie muszę potem na wywiadówce tłumaczyć...). 

Zwierzak to też dobry sposób na poznanie innych posiadaczy zwierzaków, innych nastolatków płci obojga...

Głaskanie i przytulanie zwierząt - jak dowodzą badania psychologów a ja obserwuję na sobie i mojej Piątce - ma dobroczynny wpływ na ludzką psychikę - uspokaja, poprawia nastrój, leczy chorą duszę.

No i zwyczajnie ja bardzo kocham zwierzęta, lubię je mieć blisko siebie, lubię na nie patrzeć, obserwować ich zachowania. Zwierzę wnosi wiele radości do domu. Oczywiście pod warunkiem, że domownicy mają serce do zwierząt i potrafią się o swoich braci mniejszych troszczyć...


NIE KAŻDY POWINIEN MIEĆ ZWIERZKA!!!!!

Niestety zbyt wielu ludzi nigdy nie powinno nawet w pobliżu zwierząt przebywać, bo zwierzęta już na sam ich widok mają dreszcze.

Ludzie czasem nie potrafią zapewnić własnemu dziecku jedzenia i warunków do życia, ale mimo to biorą sobie jeszcze zwierzaka, który potem nie ma nawet własnego kąta, je byle co i byle kiedy o ile w ogóle... Ludzie traktują też często żywe stworzenie jak jakąś gównianą zabawkę, którą można rzucać, kopać, poniewierać, a jak się znudzi wywalić na śmietnik i mieć w dupie że stworzenie cierpi tam z zimna, ze strachu, w samotności umiera powoli bolesną śmiercią głodową... Ludzie bez serca, bez duszy, bez mózgu.... Skurwiele.

ZWIERZĘ TO ŻYWA ISTOTA, KTÓRA CZUJE BÓL I STRACH. 

Niektórym się wydaje, że głupi kot, pies, królik czy ptaszyna może się w domu wychować na odpadkach z ludzkiego stołu siedząc w ciemnej piwnicy lub ciasnej klatce, że głupiemu zwierzęciu nie potrzeba okazywać uczuć i ciepła, bo to TYLKO zwierzę... Wielu ludziom nawet przez myśl nie przyjdzie, by przed zakupem zwierzaka poczytać w necie (o książkach i bibliotece nawet nie mówię, bo wiem że dla wielu te słowa to czysta abstrakcja)  jakich warunków potrzebuje dany zwierzak, co je, jak często sika, jak długo żyje, ile kosztuje jedzenie, wyposażenie, gadżety, utrzymanie. Biorą zwierzaka BO CHCĄ tu i teraz albo co gorsza DZIECKO CHCE. Nie zastanowią się, że utrzymanie gadziny kosztuje dużo pieniędzy i czasu. Nie pomyślą, że zwierzę może nas ograniczać. Nie rozumieją, że zwierzaka nie można schować do szafy czy wyłączyć, jak się znudzi albo chwilowo nie będzie z nim co zrobić. 

ALE PAMIĘTAJCIE...

Ludzie, którzy nie mają serca do zwierząt, nie mają też serca do innych ludzi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko