Na wakacjach dobrze jest odpocząć nie tylko od pracy, ale i od części rodziny. Tak przynajmniej my uważamy i u nas się sprawdzają wakacje i odpoczynek w mniejszych grupach. Choć nie bez znaczenia jest tu zapewne fakt, iż jesteśmy rodziną patchworkową...
I tak w tym roku męska część rodziny urlopowała się w Polsce, a żeńska w Holandii, a razem zaś czilowaliśmy się w Belgii.
W niniejszym wpisie opowiem o naszej wycieczce do Holandii.
Do końca w sumie nie wiedzieliśmy, czy to się uda, bo z tym nowym dziwnym wirusem to nic teraz nie jest pewne. Zrobiłam jednak rezerwację noclegu i kupiłam bilety na pociąg no i czekałyśmy. Gdy już było bliżej jak dalej do planowanego wyjazdy zaczęła rosnąc nagle liczba zakażeń covid-19, a żeby było mało wrażeń, to któregoś dnia Młoda postanowiła dosyć spektakularnie zejść ze schodów z kubkiem i po tym przedstawieniu jej kostka znowu zrobiła się bardzo gruba, palec u nogi i palec u ręki nabrały ciekawej kolorystyki, ale najważniejsze że kubek się nie stłukł...
Ostatecznie jednak wyjazd doszedł do skutku. Wybrałyśmy się do Zwolle w prowincji Overijsel. Dlaczego tam? A dlaczego nie? Jedna z dużych ma tam internetową psiapsiółę i stwierdziłyśmy, że można połączyć spotkanie w realu z wycieczką wakacyjną.
M_Jak_Mąż odwiózł nas o świcie na dworzec do Mechelen, bo tak łatwiej niż z naszego zadupia się pociągiem telepać. W planach miałyśmy jedną przesiadkę w Rotterdamie...
|
Rotterdam
|
W planach, to znaczy zgodnie z rozkładami jazdy. Rzeczywistość jednak jak zwykle okazała się o wiele bogatsza we wrażenia i ciekawsza. Gdy już zostało nam pół godziny jazdy do punkku docelowego, nagle nasz pociąg się zatrzymał... Gdzieś w polu. Przez głośniki nadano komunikat, że pociąg jadący przed naszym uszkodził trakcję elektryczną i dalsza jazda nie będzie możliwa i że o szczegółach powiadomią za chwilę, jak sami będą wiedzieć. HA HA HA BARDZO ŚMIESZNE.
Za chwilę przeszli konduktorzy z kluczem i otworzyli wszystkie okna, bo klimatyzacja przestała działać. A że było już po 10tej to i coraz cieplej zaczęło się robić w wagonach, bo to było w upały akurat... COOL
Potem było kilka komunikatów na temat tego, czego nie wiedzą i że jak będą wiedzieć to powiedzą.
I że może będą nas ewakuować autobusami...
W końcu mieli prawie dobrą wiadomość, a "prawie" w tym wypadku robi ogromną różnicę. Powiedzieli, że uda się na chwilę włączyć prąd i uwaga... będziemy mogli WRÓCIĆ DO POPRZEDNIEGO DWORCA. I że stamtąd z peronu takiego i toru takiego jedzie pociąg do gzdieśtamgdzieśtam a z toru takiego a takiego gzdieśtamgdzieśtam... Dziękuję do widzenia miłej dalszej podróży.
Problemy na torach w Holandii to świetna okazja, by się przekonać jaka jest różnica pomiędzy flamandzkim niderlandzkim a holenderskim niderlandzkim. - Co on tam namymlał przez ten mikrofon? - Pytam dziewczyn. One wzruszają ramionami i rozkładają ręce. Też zrozumiały tylko słowa "tor", "pociąg" i "do widzenia" hahaha.
Wiadomo, że jak kupiłam bilety do Zwolle to chcę dojechać tylko do Utrechtu.
Najpierw zmarnowałyśmy trochę czasu na zwykły pospolity wkurw (ja) i narzekanie (ja). Najstarsza nie ma zainstalowanego stresu. Młoda jest młoda i trzeźwo myśli i szybko znalazła holenderską stronę lini kolejowych i zaczęła obczajać pociągi. Ja oczywiście wiem wszystko lepiej i poszłam się zapytać w informacji... No poszłam, taa.... nie tak hop siup. najsampierw bowiem trzeba było zrozumieć, jak otworzyć bramki biletem elektronicznym. Młoda odkryła, że dobrze jest kod na smartfonie powiększyć, wtedy skaner to odczyta. Otwarło! No i dobra człowiek powiedział to samo co Młoda, że ten i ten tor ale można też z tamtego i tamtego. Poszłyśmy na ten i ten. Patrzyłyśmy na kawki....
Wiecie, że oni tam na stacji żebrzące kawki mają zamiast gołębi jak na normalnych dworcach..?!
Patrzyłyśmy na te durne kawki. Gadałyśmy. W końcu patrzę za siebie, a tam konduktor właśnie odgwizduje odjazd NASZEGO POCIĄGU, bo jednak tor ten-a-ten A a ten-a-ten B to kuźwa różnica jest. Pociąg z trzema przesiadkami z głowy. Został ten z dwoma przesiadkami odjeżdżający z tamtego i tamtego toru. Nie było ani A ani B.
Poszłyśmy tam. Wsiadłyśmy. Po kilku stacjach przesiadłyśmy się do kolejnego, jak się okazało bez klimy, który jedzie godzinę do Zwolle. Po sprawdzeniu biletów konduktor przełaził spowrotem na początek pociągu i kazał zdjąć młodym buty z siedzeń. Potem uszedł kawałek i wrócił, by powiedzieć, że jak nam gorąco, to możemy pójśc na koniec wagonu, gdzie jest chłodno...
Lepiej późno niż wcale.
Faktycznie było chłodniej.
W międzyczasie przemejlowałam do hotelu, by poinformować o spóźnieniu. Mieliśmy być w na miejscu przed 11 a dotarliśmy na 14. Czekali na nas. Chyba sprawdzili informacje, bo znali szczegóły wydarzeń na torach.
Z przygodami, bo z przygodami (w końcu co to za wkacje bez przygód!), ale dotarliśmy do naszego celu. Nasza noclegownia okazała się taka, jak była pokazana w internetach, no po prostu fantastyczna.
Pelsertoren
|
B&B Pelsertoren
|
|
nasz pokój w Pelsertoren
|
|
Na szczyt wieży można sobie było wyjść i popatrzeć na dół
|
|
widok z naszej wieży
|
|
dosyć wysoko... |
|
widok z naszej wieży |
|
na szczycie Pelsertoren
|
|
schody na szczyt wieży
|
|
widok z wieży na Peperbus
|
|
widok z naszej wieży |
Nie ukrywam, że ja tam do tego Zwolle to głównie dla tego noclegu właśnie jechałam, bo ja to wszak nie jestem normalna. Szukając informacji o tym miasteczku natrafiłam na zdjęcie fragmentu zabytkowego muru miasta i wieży Pelsertoren, przy czym stało napisane, że tam można nocować i że na wieży można się relaksować i patrzeć sobie na miasteczko. No to jak chcę tam przenocować. Noooo, gdyby nie pandemia, to takie miejsce już przed wakacjami dawno by było zajęte, ale koronie zawdzięczamy, że było wolne więc od razu zarezerwowałam.
A to hotel akuratny na czas pandemii, bo jest tam raptem 3 pokoje. Nam dostał się ten na samym dole i cieszyłyśmy się osobnym wejściem. Zresztą poza nami była tam tylko jedna para, czyli bezludzie totalne.
Wieża, która nazywa się Pelsertoren - jak nie trudno się pewnie domyślić - znajduje się w centrum miasteczka. Do rynku głównego jest z 5 minut marszu i wszystkie co ciekawsze obiekty są praktycznie tuż obok. W każdym razie większość tych, które chciałam zobaczyć, były tuż obok. I dobrze, bo jako się rzekło, to był czas upałów i maszerowanie na dalsze trasy raczej się nikomu nie uśmiechało. Innym razem pojedziemy zobaczyć resztę rzeczy. Polubiłam od razu to miasteczko - jest niewielkie, spokojne i piękne.
|
Wieża Pelsertoren i kawałek murów miasta
|
|
okolice Pelsertoren
|
|
inny widok na Pelsertoren
|
Nieopodal Pelsertoren jest najpiękniejsza księgarnia, jaką w życiu widziałam. Waanders in de Broeren. W zeszłym roku w Maastricht odwiedziłyśmy podobną, ale ta ze Zwolle bije tamtą na głowę. Obie znajdują się w starym kościele Dominikanów i obie są fascynujące, ale w Zwolle poza tym, że jest przepięknie, to jeszcze mają tam kawiarnię, w której można sobie czytać książki z księgarni, a także restaurację.
Koło księgarni znajdziemy też inną ocalałą wieżę z dawnych murów miasta. Wijndragerstoren. W tej wieży jest urokliwa kawiarenka z, jak powiadają, najpiękniejszym tarasem w mieście. Znajdują się bowiem nad samą wodą. Wieża straciła swoją militarną fukcję w XVII wieku, po czym służyła różnym celom. Swoją siedzibę miał tam cech winiarski (stąd nazwa: wijndragers - nosiciele wina), była też magazynem i w końcu fabryką musztardy. Fabryka przeniosła się potem w inne miejsce, ale nadal produkuje sosy i musztardy pod nazwą De wijndragers.
Od wieży szybko dojdziemy do rynku, gdzie spotkamy Szklanego Anioła, który jest nieuzbrojoną wersją Michała Anioła i stoi na rynku od 2010 roku. Stare opowieści mówią, że dawno dawno temu w tym miejscu ponoć znajdzował się pręgież, a nieopodal był szafot, na który skazańcy maszerowali dzisiejszą uliczką Korte Ademhalingssteeg. Mówi się, że jak ktoś nie zrobił sobie zdjęcia pod aniołem to nie był w Zwolle...
Normalna wersja Michała Anioła znajduje się tuż obok na wieży gotyckiego Kościoła Świętego Michała. Zaś święty ten jest patronem miasta.
Tuż obok kościoła i Anioła jest anielska knajpeczka De Engel i tam właśnie zaserowowano nam iście królewskie śniadanie, które wykupiliśmy wraz z noclegiem. Nie obyło się bez heheszków, bo sery i wędlinę podano nam na sznurze przypięte spinaczami, z czego podśmiewał się pan śniadający obok razem ze swoim psem. A pies jak to pies (rasa a la mała krowa) przystawił nos do naszego "prania" i zaczął się oblizywać. Pan kilka razy musiał go wołać, zanim Pan Pies zdecydował się posłuchać. Inni a my z nimi nieźle się uchachaliśmy.
|
nasze śniadanko
|
Nie daleko od rynku jest słynna "pieprzniczka", czyli Peperbus, czyli wieża Bazyliki Matki Boskiej Wniebowziętej, która wyraźnie góruje nad całą resztą zabudowań.
Z rynku nie daleko mamy do muzeum De Fundatie. Dla nas interesujące było ono głównie z wierzchu, bo budynek jest dosyć oryginalny i przyciągający wzrok. Na sztuce się nie znam ani za bardzo nie interesuję, więc nawet mi nie przyszło do głowy, by wchodzić do środka.
Z ciekawszych obiektów wymienić jeszcze należy bez wątpienia Sassenpoort, niegdysiejsza brama miasta.
Dalej pokażę obrazki, znaczy zdjęcia z naszej wycieczki. Na koniec muszę jeszcze wspomnieć naszą podróż powrotną, bo i ta nie przebiegła wedle planu. W Zwolle wsiadłyśmy w pociąg do Rotterdamu, gdzie miałyśmy się przesiąść. W trakcie podróży poinformowano nas, że pociąg jedzie tylko do Goudy, gdyż jakiś inny pociąg się rozkraczył na torach i przejazd jest utrudniony, bo jeden tor jest zablokowany, co znaczy że tylko niektóre pociągi jadą do Rotterdamu. Ten akurat NIE JEDZIE. Następny jedzie. Następny był za godzinę.
|
ślad nowych czasów na dworcu kolejowym
|