9 stycznia 2022

Ferie się kończą. Znowu trza będzie o piątej wstawać.

 Na początek pragnę podziękować wszystkim komentującym moje ostatnie wpisy i przeprosić za brak odpowiedzi z mojej strony, ale mój iPad czasem (a raczej dosyć często) nie chce współpracować z Google i za diaska nie mogę komentować swojego własnego bloga, co jest niebywale frustrujące. Dziękuję zatem tutaj za komentarze i pozdrawiam Was serdecznie. Miło że czytacie i że czasem zostawiacie ślad po sobie.

miasto Dendermonde i gęsi na wodzie


Kończą się ferie świąteczne. Jutro Młody i Najstarsza pomaszerują znowu do budy o poranku, a ja będę znowu musieć o szóstej albo o piątej zwlekać zadek z wyra, by Młodzież obudzić i pokierować w stronę wyjścia przypominając o zabraniu kamizelek odblaskowych, bo tu o ósmej ciągle ciemno jak w dupie u Murzyna, i o termosie z herbatą, bo w szkołach uczą się przy otwartych oknach i jedzą na podwórku, i o maskach, żeby ich do pociągu i szkoły wpuścili, bo teraz tylko zamaskowani mogą tam wejść… I pocieszyć, że jeszcze tylko styczeń, luty, marzec… i znowu  będą waaakaacjeee.

Tymczasem tydzień stycznia minął jak z bicza trzasnął. Moja kondycja i siła już wróciła do normy po operacji. Wczoraj zaraz o siódmej posprzątałam u świnek (jest więcej sprzątania, bo Tornado troszkę choruje i siedzi w osobnej klatce i jeszcze maścią ją trzeba maziać  dwa razy dziennie) i poskładałam pranie oraz nastawiłam kolejne. Zaraz po śniadaniu rozebrałam dwie dwumetrowe choinki, po czym posegregowawszy ozdoby kolorami wyniosłam wszystko na strych. Poodkurzałam dół, schody i naszą sypialnię a na koniec zrobiłam dwa rodzaje pierogów - ruskie i z szuszonymi śliwkami. Wyrobiłam się z tym do 15tej, mimo że wszystko głównie lewą ręką robiłam i ciągle mam tę irytującą flaszkę do drenażu u pasa. Powiem wam jednak, że odkurzanie podłogi jedną ręką i zarabianie ciasta lewą ręką, gdy jest się praworęcznym to o kant dupy… ale jak się bardzo zaprze, to można. 

Potem musiałam się położyć plackiem, bo z jakiegoś powodu napierdzielają mnie jebitnie plecy, gdy stoję lub chodzę. Leżenie nota bene też im nie sprzyja.

Coraz bardziej nie podoba mi się mycie z tym całym majdanem, czyli flaszką i opatrunkami na klacie, bo strasznie długo trwa. Najpierw odwijam się z bandaża i myję pysk oraz niezaklejoną lepcami górę myjką moczoną w umywalce. Małżonek czasem pomaga mi umyć tyły, choć jak się uprę, to dam i tam radę, bo mam wszak długie i giętkie kończyny. Potem na klęczkach myję łeb w prysznicu. Potem myję dolną strefę próbując nie zabić się o rurkę od drenu. Potem jeszcze smaruje się mazidłami. Strasznie dużo pierdolenia z tym wszystkim. Marzę o tym, by móc normalnie wykąpać się pod prysznicem i nirmalnie nasmarować kremami. I o tym, by położyć się wieczorem na brzuchu, tak jak lubię, by poczytać książkę w łóżku. Takie sytuacje przypominają nam, jak komfortowo się żyje będąc zdrowym i jak przewalone muszą mieć ludzie, którzy całe życie czy długie miesiące z takim czy innym utrudnieniem zmagać się muszą.

We wtorek znowu byłam w szpitalu na kontroli. Pojechałam autobusem razem z Młodą zabraną do towarzystwa. Zimno było piekielnie i dupy nam wymarzły jak trzeba na przystanku.

szpital o poranku


Doktor wyjął mi co trzecią zszywkę z rany i powiedział, że nieźle się goi. Opowiedział też, że wycinając pierś znaleźli sporo pozostałości rakowych. Niektóre wyrostki miały ponad półtora centymetra długości. Czyli łącznie mój guz miał 6,5cm średnicy!

 I patrzcie, jak to skurczysyństwo się rozrosło w tak krótkim czasie. Szok. W lecie byłam na kontrolnej wizycie u ginekolożki i wtedy ona stwierdziła, że mam jakiś MAŁY guzek w piersi i że to pewnie cysta, ale dobrze by było się mu bliżej przyjrzeć.

 Mój błąd (teraz okazuje się dosyć duży), że nie poszłam od razu tylko dopiero po 3 czy 4 miesiącach na mammografię, kiedy ten skurczybyk już był wyraźnie wyczuwalny a nawet widzialny. Ale uwaga, po mammografii tego samego dnia zrobili mi tomografię i echo (USG), z których wynikało, że guz ma 2,5cm. Z innych badań robionych w szpitalu za parę dni wynikło, że to nie dwa a trzy i pół centymetra. Co jednak ciągle mieściło się w kategorii „mały guz”. Po pierwszej operacji lekarz powiedział, że guz miał jednak ponad 5cm. Po drugiej ostateczna liczba brzmi 6 i pół centymetra. Badania przez skórę zatem są tak średnio wiarygodne.

 Od pierwszego stwierdzenia obecności jakiegoś małego guzka do operacji minęło zaledwie pół roku. Dlatego w tym momencie sugeruję wam laseczki, byście zawsze miały rękę na pulsie cycku i nie sugerowały się przekonaniem, że to pewnie jakaś cysta, bo cycki są zdradliwe, jak mówi jedna z moich obserwatorek na Instagramie. 

Jednak stare przysłowie pszczół mówi, że lepiej późno niż wcale. Poszłam, zbadałam, zoperować się dałam i mam nadzieję, że jeszcze nie jest za późno i że leczenie zakończy się wyleczeniem a nie śmiercią.

Choć Młoda ostatnio w sklepie, gdy stwierdziłam że ciastka, na które mam smak są cholernie drogie, orzekła że teraz nie powinnam na to patrzeć, bo nie wiadomo, ile ciastek jeszcze dane mi będzie zjeść. Co jest, moim zdaniem, bardzo mądrym stwierdzeniem i zamierzam się tego trzymać nie tylko w kwestii łakoci, ale reszty życia. No bo niby liczy człowiek (nie tylko mający raka), że jeszcze będzie żył długo i szczęśliwie i na wszystko jeszcze przyjdzie czas, ale życie wcale takie pewne nie jest, bo jutro może się okazać, że kostucha zapuka do twych drzwi a ty ciągle jeszcze tylu ciastek nie spróbowałeś, tylu miejsc nie zobaczyłeś, tylu ludziom nie kazałeś spadać na drzewo… 

Ja tam niby ostatnimi laty korzystam z życia po swojemu, żyję jak lubię, robię na co mam ochotę, mówię co chcę powiedzieć, jestem z ludźmi z którymi chcę być, a z którymi nie chcę, się nie zadaję, nie bacząc na to, co o mnie mówią i myślą, ale może warto jeszcze to i owo przemyśleć w tych okolicznościach, by nie zostawiać ważnych rzeczy na później… tak w razie wu, żeby mi potem tego „później” nie zabrakło.

A Moją Młodą kocham! Za to m.in., że potrafi się śmiać ze mną z tego cholernego raka tak samo jak wcześniej śmiałyśmy się z nieudanych samobójstw, gdy ona zmagała się z depresją. Normalsi tego pewnie nie zrozumieją, bo to wyższy level poczucia humoru, który nie każdy osiągnie. Małżonek po pierwszym szoku i lekkiej panice też już osiągnął ten poziom i nauczył się śmiać z tego, na co nie ma się wpływu, a co jest ze wszech miar niewygodne i uwiera w mózg. 

Ale uwaga, Młoda jest też bardzo poważna i - jak mniemam - po mojej diagnozie przeczytała już cały internet w temacie raka piersi i dziś, jak czegoś nie wiem,  mogę się zapytać mojej nasto, a pewnie mnie oświeci. Ważne, że mam w Niej i Małżonku duże oparcie i zrozumienie. Młody jest po prostu Młody. Zadaje trochę pytań na ten temat, ale nie zajmuje się tym jakoś specjalnie. Wszak są ciekawsze rzeczy dla dziewięciolatków na tym świecie niż dziwne tajemnicze choroby matki. Najstarsza jest też sobą, czyli żyje w swoim dosyć zamkniętym i ograniczonym choć bez wątpienia ciekawym i fascynującym świecie kreowanym przez autyzm. Trudno orzec, co ona na prawdę myśli w danym momencie na dany temat i czy w ogóle ją to czy tamto obchodzi, czy też nie. Nie wiadomo, czy czymś się przejmuje czy nie, co dla mnie jako Matki czasem jest trudne, bo nie zawsze wiem, jak reagować i co jej mówić, a co nie, bo nie wiem, czy chce to wiedzieć. 

W szpitalu doktor potwierdził jeszcze, że w związku z tym, iż mój rak okazał się gorszym skurwysynem niż z pierwa się jawiło, nie będzie ani radioterapii, ani hormonoterapii tylko od razu pojadą z chemią, gdyż tu trzeba drastycznych środków, bym miała jakieś szanse na wygranie  z tym gnojem. Nie pytałam, jakie są te szanse, bo na razie nie chcę tego wiedzieć.

Chemia rozpocznie się, gdy rana się zagoi, czyli gdzieś pewnie początkiem lutego. 

Uprzednio muszę jeszcze nawiedzić kardiologa, żeby zobaczył, czy moje serducho wytrzyma chemię. Co zdarzy się we wtorek.

W tym miejscu muszę rzec, iż ciągle z wielką fascynacją obserwuję tutejszą organizację szpitala.

Doktor zapytał w piątek, czy już mam ustaloną wizytę u onkologa. Nie miałam, więc od razu wziął za telefon (wszyscy oni mają telefony szpitalne u pasa) i wydzwonił go (ją). Słyszałam jak mówi, że ja autobusem przyjeżdżam, więc dobrze by było jakby w ten sam dzień było, co u nich mam wizytę, żebym dwa razy nie jeździła. Gadali, gadali i w końcu pyta, czy teraz mam czas. Miałam i mogłam od razu iść do onkologa, by opowiedział mi o mojej chemioterapii. Poszłyśmy z Młodą w inny rejon szpitala. Tam doktorka z kolei wydzwoniła kardiologa i znowu powiedziała, że autobusem jeżdżę no a jak się okazało, że kardiolog ma czas wtedy, co mam wizytę w klinice piersi, to dzwoniła do mojego doktora i kazała mu inną godzinę tego samego dnia dla mnie znaleźć. Znalazł. Podoba mi się to. Człowiek się czuje ważny, szanowany, wspierany, rozumiany, zadbany, co przecież w takiej sytuacji jest niezmiernie ważne dla każdego. 

Potem jeszcze byłam u pielęgniarki, która zajmuje się też sprawami socjalnymi i ona obiecała skontaktować się ze specjalna fundacją, która dokłada trochę grosza do faktur ze szpitala. Z tym że najpierw trzeba wszystko zapłacić i zbierać przez rok wszystkie faktury, a potem może coś dadzą. Dobrze jednak wiedzieć, że jest jakaś szansa. Ma się też zorientować w kwestii dojazdów, bowiem fundusze zdrowia mają często wolontariuszy, który za drobną opłatą przewożą ludzi. Raczej nie będę z tego korzystać, bo spróbuję to we własnym zakresie zorganizować, bo może mąż będzie mnie woził w drodze do i z pracy (szpital jest w połowie drogi), może sąsiadka czasem, a może autobusem by się dało… Wiedzieć jednak dobrze, jakie są możliwości i alternatywy.

Najpierw się dowiem szczegółów, bo tak z nagła to nie wiedziałam, co się pytać. 

Jutro muszę jeszcze odebrać trzecią dawkę tej podejrzanej magicznej szczepionki, która nie wiadomo co na prawdę robi, ale wiadomo, że jej brak znacznie utrudnia ostatnimi czasy funkcjonowanie w społeczeństwie. Do szpitala np nie wejdziesz jako osoba towarzysząca, jak nie masz covidsafe. Jako pacjent na szczęście można i nikt nie robi problemów. Odwiedziny na oddziałach są teraz są całkowicie zakazane bez względu na paszport. Wyjątkiem są dzieci, ale tu już opiekun musi mieć paszport. No a teraz zaczynają się szczepienia dzieci. Aż strach się bać, jakie tego znowu będą konsekwencje, ale na razie mnie to nie obchodzi. Poczekam, popatrzę… 

We wtorek i czwartek znowu mam wizyty, to znowu ze trzy informację zdobędę więcej. Tylko faktur się boję coraz bardziej, bo za każdą wizytę trzeba będzie przecież zapłacić… To może być dużo euro, a nawet bardzo dużo euro. Przed końcem roku przyszła faktura Młodej za ostatnią jedną wizytę z kilkoma badaniami i to było bagatela 160€ (po rozliczeniu się z ubezpieczycielem oczywiście).

Bo tutaj w BE jest przejebane się leczyć, gdy nie jest się bogatym i gdy nie ma się góry oszczędności, bo bardzo szybko można pójść z torbami i zostać z gołą dupą. Służba zdrowia jest wyśmienita, jedna z najlepszych w Europie i to mnie cieszy, ale nie za bardzo nas na to stać na tak dużo wizyt i zabiegów, dlatego boję się faktur bardziej niż tych wszystkich zabiegów. Zabiegi bowiem tylko ja odczuwam, ale faktury odczujemy wszyscy, a małżonek znowu będzie zapierdalał wszystkie soboty i nadgodziny, żeby to jakoś ogarnąć. 

I powiedzcie mi, dlaczego jeden może całe życie nic nie robić i do tego być chujem do kwadratu, a żyje sobie bez problemów, a drugi nie dość że stara się być dla wszystkich dobry, całe życie zapierdala jak dziki osioł, by nie tylko siebie ale i tych opierdalających się chujków utrzymać, to jeszcze zawsze wiatr w oczy i z deszczu pod rynnę? 

Świat jest porąbany, choć też bardzo piękny… Koło szpitala są alpaki i właśnie mają dzidziusia. Napatrzyłyśmy się z Młodą na nie, no i na gęsi i kaczki na wodzie w parku, przez który chodzimy z przystanku do szpitala. 

U nas na wsi też pięknie, cicho i spokojnie. 

alpaki koło szpitala



styczeń w mojej wsi

flamandzkie konie pociągowe (sąsiadowe)

tam gdzieś za tymi wierzbami i rowem stoi nasz dom  ;-)









6 komentarzy:

  1. Poniewaz kropka sie opublikowala to powtorze co sie nie opublikowalo.

    Zaczelam Cie czytac przypadkiem, a na dluzej zatrzymala mnie Wasza historia z autyzmem w ktorej szukalam informacji dla kolezanki z podobnym problemem.
    No, a potem juz zostalam. Nieczesto sie odzywam bo wiekszosc moich komentarzy nie chce sie opublikowac.

    Z przyjemnoscia czytam o Waszych przygodach, no a teraz oczywiscie o ostatnich wydarzeniach.
    Trojka moich znajomych tego doswiadcza wszyscy sa dzielni prawie jak Ty!
    Wiec bez watpienia sama nie jestes.
    Pozdrawiam i czytam dale :).
    Ela

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szanuję i podziwiam, że chce Ci się od nowa pisać komentarze. Mnie czasem szlag trafia, że na własnym blogu nie mogę odpowiadać ludziom. Dziś telefon współpracuje i daje się komentować to piszę. Dzięki za każdy komentarz i za każdą nieudaną próbę. Pozdrawiam

      Usuń
  2. A ja sie kurwa nie zgadzam ztym co cie spotkalo i koniec, nie zgadzam sie!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Life is brutal and full of zasadzkas. Sometime kopas w dupas :-/

      Usuń
  3. Nie mam slow wogole po tym co Ty piszesz, to jest jakis matrix chyba. Mam 47 lat i nigdy piersi nie badalam, sama macam przy myciu, trzeba bedzie isc po rozum do glowy. Nie ma odpowiedzi na twoje pytanie o sprawiedliwosc na swiecie. Jedno jest pewne jak powiedzial forest gamp, zycie jest jak pudelko czekoladek, nigdy nie wiesz na jaka trafisz, ale sa slodkie i gorzkie wymieszane wiec duze prawdopodobienstwo ze raz na gorzka raz na slodka, czego Ci bardzo zycze, duzo slodkich czekoladek teraz kochana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno nie zaszkodzi zajrzeć czasem do gina by zbadał Ci piersi, bo z tym cholerstwem jest taki problem, że to poza guzkiem nie daje żadnych objawów a guzek jest czasem niewyczuwalny. USG jednak pokaże nawet malutkie guzki

      Usuń

Komentujesz na własne ryzyko