9 lipca 2023

Wakacje są.

     Siedząc od wielu tygodni w domu absolutnie nie mam poczucia rozpoczęcia wakacji. Albo inaczej, zaczynam powoli mieć dość  siedzenia w domu. Nie chodzi o to, że jakoś się specjalnie nudzę, bo  w domu zajęcie to się jakieś znajdzie, nawet jak się nie ma takiego repertuaru hobby i zainteresowań jak ja. Mimo że nie pracuję, dnia ciągle mi brakuje. Nie, nie nudzę się, ale chałupa mi zwyczajnie obmierzła. Jak czułam się chora i zmęczona, to było inaczej - dobrze czułam się w domu mogąc spać, kiedy potrzeba, odpoczywać co chwilę, ale teraz czuję się już dobrze i to zmienia postać rzeczy... Chcę znowu iść i żyć.


    W minionym tygodniu kurier dostarczył już zamówione podręczniki Młodego. Zaiste dziwne to uczucie, że nasze najmłodsze dziecię już awansowało na stare dziecko, a stare dziecka stały się młodymi dorosłymi. Książki kosztowały 250€, co jest nie najgorszą kwotą. Do tego trzeba jeszcze zamówić na stronie szkoły kilka szkolnych ubrań: t-shirt oraz bluzę z logo szkoły na w-f oraz na warsztaty, czerwone szorty oraz czepek na basen. Koszt około 50€. Kolejne 50€ to wypożyczenie szkolnego laptopa na cały rok. Świetnie, że jest taka opcja, bo Młody woli mieć komputer do domowego użytku. 

Tornister mamy, bo kupiłam mu dużego Kiplinga, gdy szedł do piątej klasy, ale okazało się, że mniejszy plecak wystarcza. Teraz będzie jak znalazł. Przybory i bloki do pisania trzeba pouzupełniać i też się pewnie sumka uzbiera, ale na razie ciągle da się ogarnąć. Resztę będzie się płacić fakturami w ciągu roku.

    Doostaję już kręćka od ciągłego myślenia, co dalej. Im więcej o tym kursie myślę, tym więcej mam wątpliwości co do powodzenia misji opiekun świetlicy.

Wiem, że chcę taką pracę wykonywać. Wiem, że chcę znowu pracować z dziećmi. Ale nie wiem, czy jestem w stanie sprostać wymaganiom pracy w świetlicy w takich a nie innych okolicznościach. Tyle jest niewiadomych. Szkoda, że nie mogę tego kursu zacząć już tu i teraz, by szybko móc się o tym przekonać... Nie chce mi się czekać na to wszystko i czekać. Mam dość czekania. Czekanie na operację, czekanie na chemioterapią, czekanie na jej skończenie, czekanie na skończenie naświetlań, czekanie na powrót do sił.... Nie lubię czekać. Nie mam czasu. 

    Zadzwoniła do mnie kolejna osoba z VDAB.  Muszę im udowodnić, że nadaję się do takiej pracy, by mogli postanowić, czy opyla im się im płacić mi za to szkolenie. 

Na dzień dobry otrzymałam mejlem 3 pliki z wieloma pytaniami, na które musiałam odpowiedzieć pisemnie i odesłać. Na następny tydzień zaplanowane jest przesłuchanie online. Wiele pytań sugeruje, że rozmowa będzie przypominać rozmowę o pracę, bo dotyczą typowych kompetencji i predyspozycji w zawodzie opiekun świetlicy.

Niektóre pytania wydały mi się trochę dziwne, ale z drugiej tego typu pytania uświadamiają człowiekowi, w jakim dziwnym kraju mieszka i jakimi dziwnymi ludźmi jest otoczony każdego dnia... 

"Czy jesteś gotowy ukrywać swoje znaki religijne podczas kursu i stażu?"

"Czy jesteś gotowy zdjąć nakrycie głowy podczas kursy i stażu?"

"Czy potrafisz stosować się do przepisów dotyczących higieny?"

"Czy potrafisz postępować zgodnie z instrukacjami innych?" 

Ciekawa jestem tej rozmowy i tego, czy mi zafundują w końcu ten kurs, czy jednak te 600€ będę musiała pójść gdzieś na ulicy wyżebrać.

Z jednej strony, myślę sobie, że dobrze, iż sprawdzają kompetencje i szanse na to, że ktoś po takim czy innym kursie opłaconym przez państwo podejmie prace w danym zawodzie i że nie wywalą pieniędzy w błoto. A z drugiej stony mam zasiłkowców, których się nie kontroluje i nie sprawdza, na co idą państwowe pieniądze... No weźmy np taką moją sąsiadkę, która żyje od lat na państwowym garnuszku. Jedna młoda bezdzietna (ale ponoć chora) baba, duży dom z ogrodem (wynajem), 3 sypialnie, 2 ogromne psy i 7 kotów, samochód... pańswto płaci. Jej sam miesięczny czynsz kosztuje państwo dużo więcej niż ten roczny kurs dla człowieka, który chce pójść do pracy i zapełnić choć odrobinę braki kadrowe i płacić podatki. No ale czy kiedykolwiek na tym świecie była jakaś sprawiedliwość i sens?

Postaram się im udowodnić, że zasługuję na darmowy kurs, ale jak mnie wnerwi, to im każę spadać na drzewo banany pompować i zakończymy temat hehe.



    W zeszły piątek wieczorem dostałam wiadomość na messenger od mamy kolegi Młodego, że jest impreza urodzinowa w sobotę (na drugi dzień, znaczy) i że Młody jest zaproszony. Młody dostał w tym samym czasie powiadomienie o tym od kolegów i oczywiście, że chciał iść. Poszedł i dobrze się bawili w pobliskiej knajpie z placem zabaw.

W niedzielę był u inngo kolegi na urodzinach paintbalowych i, tak jak przewidywał,  nie podobało mu się. Nigdy więcej nie pójdzie na paintbal - zapowiedział.

psijaciel Charlie
Od poniedziałku siedzi przy komputerze całe dnie, a wieczorami chodzi czasem z tatą na boisko. W sobotę byliśmy wreszcie wywieźć śmieci do parku recyklingu, to miał frajdę. Po pierwsze z podróżowania dużym firmowym samochodem taty, a po drugie z wywalaniem śmieci do różnych kontenerów. Wieczorem z kolei odwiedziliśmy znajomych, co było jeszcze większą frajdą dla Młodego, bo znowu mógł zobaczyć swojego dużego włochatego czworonożnego psijaciela Charliego. Przytulał go i głaskał. Tym razem i Moyra poddała się głaskańsku i ani razu na niego nie naszczekała, z czego jest wielce usatysfakcjonowany. Naszczekała za to na tatę, bo nie słuchał się Moyrowych Człowieków i patrzył jej w oczy, czego nie wolno robić i o czym Młody pamiętał, a tata zapomniał. 



Moyra pod jedną ręką, Charlie pod drugą...

W niedzielę mieliśmy iść na basen, ale jak Młody poszedł w spańsko, tak się obudził przed 11. To za późno. Jeśli iść na basen, to zaraz po otwarciu, zanim plebsu się na złazi, żeby można było pozjeżdżać w zjeżdżalni i spokojnie się na "rzece" poczilować. Może jutro się uda...?

W tym tygodniu zaprowadzałam też skuter na przegląd, bo już 6 tysięcy km przekręciło. Postanowiłam, że od mechanika wrócę na piechotę, bo to tylko nie całe 7 km, a pogoda była wielce sprzyjająca robieniu letnich zdjęć. To był bardzo przyjemy spacerek. Nogi mi oczywiście potem trochę dokuczały, bo przecież nie szłam prostą drogą, tylko się bujałam to tu to tam po krzakach za motylami i kaczkami, ale uważam, że im więcej się ruszam, tym lepiej dla mnie. Próbuję też ciągle poznawać swoje granice i powolutku je przesuwać. Nie będzie mi rak mówił, jak mam żyć! W końcu może wygram z tym skurwysyństwem i postawię na swoim i będę znowu sobą. Jak nie będę próbować, to się nie dowiem, czy się uda.

Podczas spaceru dokonywałam jak zwykle obserwacji…

Dom Ślimak nie przestanie mnie nigdy fascynować.


skrzynka na listy… garnek mnie intryguje


centrum gminy

biedronka azjatycka

pomalowane wesoło skrzynki elektryczne

kot podglądał psy u psiego fryzjera

osadnik egeira


A w pewnym momencie nie mogłam uwierzyć, że to, co widzę, jest tym, czym myślę, że jest. Na szczęście stała tam tabliczka reklamowa firmy, która ten uroczy trawnik kładła i nie musiałam nieść do domu swych niepewności ani macać tej „trawy”.  Tak, to jest SZTUCZNA, PLASTIKOWA TRAWA! Pomyślałam, że fejkowe drzewa, fejkowy pies i kilka fejkowych kur z fejkowymi kurczakami mogły być dopełnieniem tego idyllicznego wiejskiego krajobrazu.
Zastanawiam się nieodmiennie, po co niektórzy ludzie osiedlają się na wsi, skoro natura tak bardzo ich mierzi…?
sztuczny trawnik

Dobrze, że w wielu miejscach wieś jeszcze ciągle jest wsią, że konie rżą, krowy muczą, a koguty pieją i grzebią w ziemi… 


Sunny, Bożena i Chip

Chips podczas kąpieli pyłowej

Bożena i Chip


    Powinnam pójść do fryzjera, bo wyglądam jak idź stąd i nie wracaj... Uznałam, że znowu trzeba coś zmienić... Nie wiem, czy wiecie, ale ja już tak mam, że jak zmieniam życiową drogę, to muszę też zmienić coś w wyglądzie. Postanowiłam spróbować zapuszczać trochę włosy, ale teraz wyglądam jak menel. Znaczy bardziej jak zwykle. Miałam dziś iść do arabskiego fryzjera się dać obciąć, bo u nich za 20€ tego dokona, a nie za 50€, jak u tych lasek, do których ostatnimi czasy chodziliśmy... Ale dziś jeszcze przeszukałam internety i zobaczyłam, że po sąsiedzku mam dziewczynę, która też tanio bierze... Tylko, że akurat jest na wakacjach do wtorku. Spróbuję jednak we wtorek zadzwonić, a nuż się uda... Nie, to maszynka ciągle leży w łazience. 

Pod lasem jest taki teren, w którym o porządek dbają krowy zakupione specjalnie w tym celu przez gminę. Teren jest ogrodzony i zabezpieczony z dwóch stron furtkami na sprężynach. Można sobie tamtędy maszerować i przyglądać się krowom. Informacja zamieszczona na ogrodzeniu przestrzega, by zachować dystans kilku metrów od krówek, ale każdy postępuje jak uważa na własną odpowiedzialność. Krowy mają tam krzaki, mały zagajniczek i bajoro z wodą. Ładne są. W pobliżu poza krówską działką znajduje się chatka, w której można przysiąść, by odpocząć podczas marszu czy rowerowania. 

krowy, strażniczki leśnej łąki

oset, który najwyraźniej krowom nie smakuje ;-)

domek 

wejście na krówską łąkę


W tym tygodniu mamy spotkanie z psycholog, specjalistką od (wysoko)uzdolnionych. Powinnam przygotować sobie jakieś pytania, ale taki mam, metli,  chaos i bałagan pod kopułką, że na żadnej umysłowej robocie nie mogę się skupić. Nie wiem, jak uspokoić i opanować tę gonitwę myśli. 

Za tydzień mamy jechać do Amsterdamu, ale i tu jestem w rozsypce. Dawno temu wyszukałam i wypisałam wszystkoe ciekawe obiekty, ale powinnam teraz wziąć mapę i nanieść na nią te obiekty, by jakoś rozsądnie zdecydować, co będziemy oglądać z bliska, ale nie chce mi się... Jutro może się wezmę.

Najczęściej polecane miejsca w stolicy Holandii to muzeum narodowe, muzeum VanGogha, Muzeum Rembrantam, beginaż,  czy Dom Anny Frank i żadne nie znajduje sie na naszej liście, bo żadne w najmniejszym stopniu nas nie interesuje. 

Na liście mam za to m.in.: Muzeum The Upside Down, muzea seksu i prostytucji, muzeum marihuany i ogólnie dzielnicę czerwonych latarni, muzeum kota, muzeum śmierci, The Amsterdam Dungeon (historia Amsterdamu z dreszczykiem), huśtawkę na wieżowcu, muzeum Vrolik (kolekcja mutantów), ogród botaniczny, Heineken Experience, coffie shopy, bary cocktailowe... Z normalnych popularnych rzeczy to chciałabym pojechać do skansenu wiatraków Zaanse Schans.

Mam nadzieję, że choć kilka obiektów z mojej listy uda się zaliczyć. Oby pogoda była przyjazna (nie za gorąco i nie za deszczowno), na torach nic znowu się nie wydarzyło, jak podczas naszej ostatniej wycieczki do Holandii, ani nie było żadnego strajku, huraganu czy innych tego typu utrudnień. No i by zdrowie nam dopisało. 



8 komentarzy:

  1. Ten garnek to może na poczęstunek od sąsiadów, wrzucą cos ze swojej kuchni, by sąsiedzi spróbowali...
    Widywałam kolorowe skrzynki na listy, a w ogóle fajnie, gdy lokalsi dbają o takie szczegóły, od razu weselej.
    udanego zwiedzania, w końcu od tego są wakacje!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, albo na "co łaska" ten garnek. U nas skrzynki na listy to szaleństwo. Pokazywałam kiedyś niektóre co fajniejsze z okolicy tutaj: https://belgianasznowydom.blogspot.com/2019/12/belgijskie-skrzynki-na-listy.html

      Usuń
  2. to co mi się nasuwa po przeczytaniu- jesteś niesamowita, superstyl pisania i zycia

    OdpowiedzUsuń
  3. Anna Kobieta Zwyczajna11 lipca 2023 08:33

    Trzymam kciuki za powodzenie Twoich planów zawodowych. Pozdrawiam serdecznie,

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też z wielką przyjemnością i zaciekawieniem czytam Twoje wpisy. Cieszę się, że pokonałaś chorobę, że nie pracujesz już tak ciężko, że masz fajne, mądre dzieci i ogólnie dobre życie. Trzymam kciuki, żeby było już tylko lepiej. Pozdrawiam serdecznie
    Krystyna

    OdpowiedzUsuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima