Life is brutal and full of zasadzkas and sometimes kopas w dupas.
Zmęczenie nie daje za wygraną i jak tak dalej pójdzie, będę musieć zaklepać w matę i poddać tę rundę
Patrzcie, jaki ten los jest złośliwy!
Franca niemiła zawsze tak robi. ZAWSZE! Tylko czeka, bym znalazła coś fajnego i zaczęła się w to angażować, a wtedy od razu jeb z buta w twarz. Bo proste życie jest dla prostych ludzi, wiadomka. Natomiast ludzie tacy jak my, czyli skromnie mówiąc mądrzy, inteligentni, odważni, silni, epiccy, zajebiści i tak dalej i tak dalej otrzymują życie w wersji PRO i zawsze grają na levelu hard (bo prosty by ich bez wątpienia szybko znudził).
Przeto oczywistym się jawi, że skoro zaczęło mi się podobać i w szkole, i na stażu, i ogólnie, to muszę zostać przeczołgana profilaktycznie po najgoszym gównie.
Ale spokojnie,
dopóki nie nie jest tak żle, by gorzej być nie mogło,
to jest dobrze.
Jeśli natomiast już gorzej być nie może,
to wtedy może być już tylko lepiej.
I tego się trzymajmy.
Jak było w tym tygodniu? Jak zwykle: dużo i prędko.
pole fioletowej brukselki |
Boba bardzo się bała... |
Świnie w kąpieli
W poniedziałek zabrałyśmy z Młodą ponownie naszą Lady Świnię do lekarki, bo nadal jej futro kupami wypada i drapie się piszcząc. Wetka stwierdziła, że faktycznie jakaś upierdliwa wersja świeżbu, skoro po kropelce nie przeszło. Sprawdziła jeszcze pod mikroskopem, czy to nie grzyb, ale nie zobaczyła żadnych grzybów. Dała szampon i kazała ją i świńskie koleżanki wykąpać trzy razy co trzy dni.
Migotka w kapunu |
Zapytałam ją co robić z Love, bo guzek nie zniknął ani rana się nie zagoiła. Po wymianie zdań powiedziała, że ona na naszym miejscu nie zdecydowała by się na operację świnki w tym wieku. Love ma 4 lata, co jest już dosyć poważnym wiekiem świnkowym, a narkoza i operacje to ogromne obciążenie dla świnki morskiej. Poza tym, dodała, ma podejrzenia, że to rakowe, a wtedy operacja nic nie da, a tylko pogorszy. No i kosztuje wiele. Zgodziła się ze mnę, że dobrym pomysłem jest pozwolić jej po prostu spokojnie żyć, dopóki wszystko wskazywać będzie, że w miarę dobrze się czuje. Love je, gania po klatce wesoło i ogólnie nic z wierzchu nie wskazuje, by jej coś było. Schudła tylko pare gram. Kąpiemy ją też, bo szampon działa dezynfekująco.
Świnki nie lubią kąpania. Boba bardzo się bała. Aż się z Młodą wystraszyłyśmy, że ją zabiłyśmy, bo wyglądała przez chwilę jak martwa i miała wytrzeszczone oczy. To była chwila grozy i dla niej, i dla nas. Drugim razem już nie była taka przerażona.
W poniedziałek o 19.00 dołączyłam do lekcji niderlandzkiego, ale po godzinie się okazało, że mózg mi nie działa, więc znowu się rozłączyłam i poszłam spać.
Któregos dnia postanowiłam, że umówię Najstarszej wizytę w Kasie Pomocowej i pojedziemy, by załatwić wreszcie sprawę zasiłku dla szukających pracy po skończenu edukacji, bo dostała dokumenty z biura pracy z informacją, że już może się starać o zasiłek.
Niestety, w dzisiejszych czasach załatwienie czegokolwiek w jakimkolwiek urzędzie to droga przez mękę. Kurwicy się można nabawić. Do pandemii jeszcze wszystko było fajnie i w miarę normalnie. Można było wbić z ulicy do urzędu i zapytać o to czy tamto, a od korony z każdym miesiącem mniej i mniej urzędów jest dostępnych. Już chyba żaden lekarz nie ma zwyczajnych godzin otwarcia tylko wszystko na umówienie, banki i bankomaty już prawie wszystkie w okolicy pozamykali, każdy inny urząd pracuje coraz więcej przez internet, a na umówione spotkanie w realu zapieprzać trzeba do głównych biur za siedmią górę, za siódmą rzekę.
Ja nie mam nic przeciw załatwianiu wszystkiego bez wychodzenia z domu i bardzo by mnie cieszyło to szybkie przechodzenie do nowej komputerowej rzeczywistości, gdyby tylko ludzie i urzędy były na to gotowe. Ale nie są!
Ludzie, szczególnie z mojego pokolenia i starszego (ale i wielu młodszych) w dużej mierze bronili się rękoma i nogoma przed technologią, komputerami i internetem, bo myśleli, że im to nie potrzebne, że automatyzacja i robotyzacja nie zdarzy się za ich życia. I teraz budzą się wszyscy z ręką w nocniku i płaczą, bo nie jesteśmy gotowi na nową erę, a zmusza się nas do ekspresowego w nią wkroczenia, czy nam się to podoba, czy nie. Nikogo też nie obchodzi, czy jesteśmy technologicznie i mentalnie na ten milowy krok przygotowani. Nie jesteśmy.
No i nerwa bierze, gdy trafia człek na miejsca czy ludzi, którzy chcą lub muszą być nowocześni, ale nie bardzo potrafią.
Wbijam na stronę urzędu. Na stronie widnieje "czatuj z nami" no to klikam w to. I co się okazuje? Ano, że to pieprzony bot.... I to stary, przeterminowany bot. Na czacie prowadzonym przez sztuczną inteligencję, to jeszcze się idzie jakoś dogadać. Czasem nawet lepiej niż z pracownikiem, bo bot ma zawsze czas i jest miły No ale panie, to gówno miało po prostu kilkanaście gotowych pytań i odpowiedzi. Bazowe info to ja se już dawno temu przeczytałam. Ja wiem nawet jakich dokumentów z grubsza potrzebuję, a tylko się chciałam umówić na cholerną wizytę z jakimś ludzkim pracownikiem.
Bot mnie odesłał do formularza umawiania wizyt. Świetnie. W normalnych miejscach to działa całkiem nieźle. Ja nawet wolę umawiać się z formularza niz gadać z jakimś ludziem, no ale panie, to głupie mi kazało podać kod pocztowy, a w wtedy wyświetla mi się biuro 60 km od naszego domu w mieście, do którego od nas nie ma nawet połączenia autobusowego czy pociągowego.
Po co mam jechać 60 km jak do najbliższego biura mam nie całe 20 km. Tyle, że to drugie jest w innej prowincji i system tego nie rozumie, bo jakiś Jos wczoraj od pługa oderwany go programował. Ale co mnie to gówno obchodzi. Ocyganiłam system podając inny kod pocztowy i umówiam Najstarszą na spotkanie. Jak mi w biurze powiedzą, że nie mogą mnie obsłużyć, bo jestem z innej prowincji, to obawiam się, że może dojść do rękoczynów.
Mniejsza jednak o to. Dość że zmarnowałam na to pół dnia i 7 kilo nerwów.
We wtorek rano i po południu byłam na stażu przez 4 godzinki.
W środę byłam 6 godzin na świetlicy, gdzie w ramach przygotowań do ferii jesiennych narysowałam 30 pajęczyn na kartkach formatu A3 oraz uplotłam 2 wielkie pajęczyny z włóczki na drzwi. Gdy rysowałam, dzieci przychodziły popatrzeć i się pozachwycać, no i oczywiście każde też chciało rysować pajęczynę na swojej kartce. Pokazywałam zatem każdemu, jak się rysuje epickie, ale łatwe pajęczyny, pająki oraz nietoperze. Niektórym wyszły naprawdę ładnie. Koleżanki zawiesiły zatem prace dzieci na ścianie i się cieszyły, że zajęcia kreatywne na ten dzień przy okazji zaliczyły. Świetnie się bawiłam, ale wieczorem byłam bardzo zmęczona i zaraz po powrocie poszłam w kojo.
pajęczyna z włóczki (pająk nie jest mój) |
W czwartek byłam cały dzień w szkole. Dużo nudnych DLA MNIE informacji. Często uczą nas rzeczy, które dla mnnie są tak logiczne i oczywiste, jak to że po nocy jest dzień, więc dla mnie to czas zmarnowany. Wiele koleżanek jednak uważa, że to wszystko jest bardzo trudne i że za dużo informacji nauczyciele podają na raz. Dla mnie natomiast najlepiej by było, jakby mi po prostu wysłali te swoje prezentacje i ja bym sobie to w domu poczytała, a nie że ja cały dzień marnuje na słuchanie o tym, że piłka jest okrągła, a bramki są dwie.
Przebywanie w szkole ma oczywiscie też pozytywne strony, ale w tym momencie jest dla mnie piekielnie meczące.
W czwartkowy poranek było nawet zwyczajnie, bo dziesięciokilometrowa przejażdżka mnie zawsze orzeźwia, ale koło południa zaczęło się zmęczenie rozgaszczać w moim ciele. Przerwa mnie trochę obudziła, gdy zjadłam swoje kanapki, owoce i popiłam czekoladowym niemlekiem sojowym oraz pogawędziłam z klasową koleżanką.
Dziewczyna jest w wieku moich córek i ja widzę w niej siebie sprzed lat, co oczywiście jej powiedziałam dzieląc się przy tym swoimi doświadczeniami z zaczynania pracy w wieku 19 lat jako nieśmiała, nie znająca życia i nieumiejąca niczego, zagubiona dziewczynka. Myślę, że ta rozmowa wiele jej dała, bo wiem, że umiem słuchać i potrafię swoim gadaniem dodawać ludziom otuchy, pewności siebie i motywować. To jeden z fajniejszych moich wrodzonych talentów. Wielce go sobie cenię i z radością używam na ludziach w każdym wieku. Jakiś czas temu, gdy po wielu latach udało mi się wstać w końcu z klęczek i podnieść głowę, nauczyłam się też o tym głośno z dumą mówić. Dzięki Młodemu mówię już też odważnie, że jestem mądra, bo takie są fakty i nie ma po co tego ukrywać.
Z fajniejszych rzeczy tego dnia były dwie zabawy. Najpierw bawiliśmy się w telefon, tyle że przekazać od ucha do ucha trzeba było całą długą opowieść a nie jedno słowo czy zdanie. Zabawa przednia.
Drugim zadaniem było spowodowanie bez używania mowy, że na 10 sekund wstanie jednocześnie 4 osoby, a gdy oni usiądą, wstanie kolejne cztery. Tu z zachwytem patrzyłam, jak moja polska koleżanka bez chwili zastanowienia gestami w mig pokazała kto wstaje pierwszy, a kto potem i dalej prowadziła gestami klasę przez zabawę. Od pierwszych dni widzę, że ona posiada talenty, których ja nie mam i mieć nie będę. To urodzony przywódca po prostu. Można rzec, że w mig stała się samozwańczym przewodniczącym naszej klasy i jest w tym naprawdę dobra. Założyła grupę na whatsappie, dziewczyny rano do niej piszą lub dzwonią, gdy nie mogą przyjść do szkoły albo gdy się im autobus spóźni, a ona informuje nauczycieli. Troszczy się też o materiały z lekcji dla nieobecnych. Patrzę na to z podziwem i szacunkiem. Jest niesamowita. Najfajniejsze jest jednak świadomość tego, że każdy ma inne talenty i umiejętności.
Najbliższa mi jeśli idzie o charakter, pomysły, podejście do życia, doświadczenie i gadatliwość jest Marokanko-Holenderka wychowana w Amsterdamie, matka 4 dzieci. Dzięki niej i kilku innym wariatkom zaśmiewamy się czasem na lekcji do łez. Jednak z koleżanek jest Czeczenką, która kilka lat mieszkała w Polsce i trochę mówi po naszemu. Fajnie jest słyszeć jak jakaś dzidewczyna w hidżabie pochodząca z zupełnie innego kraju i mówiąca w domu w innym języku, gada do ciebie po polsku. Lubię to! Nieustannie od 10 lat wiele frajdy sprawia mi poznawanie ludzi z innych kultur. Niesamowite jest rozprawianie o wszystkim z ludźmi z całego świata. Tym bardziej cieszę się, że zdecydowałam się na ten kurs. Nawet jak sie okaże, że zdrowie mi nie pozwoli go skończyć albo tego zawodu wykonywać, to warto choćby dla tych ludzi.
W piątek to już w ogóle okropieństwo. Naszej uczycielki nie było, więc nas zagonili do drugiej grupy. Noż kuźwa, myślałam, że wyjdę z siebię, stanę obok i kogoś za uszy wytargam. Stado bab w jednym pomieszczeniu taki jazgot robi, że ocipieć idzie. To już wolę stado dzieciaków. Mało mi łba nie rozsadziło.
A pod koniec mieliśmy JOGĘ, której nikt nie chciał. Jaja były jak berety. To był bez wątpienia pomysł naszej uczycielki, która chodzi od lat na jogę i ogólnie ma hopla na punkcie zdrowego trybu życia. Ta druga nauczycielka najwyraźniej fanem jogi nie jest i robiła to tylko dlatego, że miała w programie.
Wyobrażacie sobie w klasie zastawionej ławkami blisko 30 mat do jogi a na nich kobiety w wieku każdym? Z braku miejsca na podłodze, niektóre laski rozłożyły swoje maty na stołach, co dopiero było zabawne. A te robiły jeszcze zdjęcia z góry dla beki.
Każda z nas położyła się na macie i miała słuchać poleceń z nagrania i je wykonywać. Po 5 minutach zaczęła mnie boleć kostka, a sąsiadkę niedawno zoperowane kolano i usiadłyśmy, by zauważyc że połowa dziewczyn też siedzi i głupio się uśmiecha. Pomachałyśmy sobie. Na sali zaczęło się robić coraz głosniej, bo coraz więcej bab gadało do siebie niby po cichu. Ni cholery nie było słychać nagrania, więc i nauczycielka wstała i ogłosiła koniec lekcji i życzyła miłych ferii jesiennych z ulgą zwijając swoja matę. Dobrze, że tej naszej nie było, bo joga była by pewnie o wiele bardziej poważna i nie poszło by tak łatwo.
Po południu odwiedziłam lekarkę i poiedziała, że z badań USG wynika, że faktycznie jest lekki stan zapalny w mojej kostce. Do tego z drugiej strony stopy są jakieś cysty i że zlecają zrobienie MRI. Po czym stwietrdziła, że na MRI się długo czeka, więc ona na razie by się z tym wstrzymała. Wypisała mi skierowanie do fizoterapeuty. No okej. Nie mam ochoty iść na żadne masaże, a poza tym jeszcze za poprzednie nie zapłaciłam, bo jeszcze mi faktury nikt nie przesłał od marca. Nie zastanawiałam się nad tym jednak będąc u doktorki, bo w głowie miałam, że muszę szybko wrócić do domu, żeby w razie co zawieźć Młodego na halloween party, gdyby tata nie wrócił na czas. Dopiero potem, jak leżałam w łóżku z gorączką, uderzyła mnie logika tego, co ona powiedziała: na MRI czeka się długo, więc na razie nie bedziemy się umawiać...😖 Druga rzecz, która mi się uświadomiła, że moja ginekolog 2 lata temu po wykonaniu USG piersi też powiedziała, że to tylko cysta, a kilka miesięcy później mi tę pierś usunęli, bo to nie była cysta...
Wkurzam się na opieszałe działanie mojej mózgownicy i spowolnione przetwarzanie informacji. Gdybym od razu zrozumiała, to co zrozumiałam po kilku godzinach, mogłabym od razu to przedyskutować z lekarką, a tak to znowu siedzę i myślę o tym...
Postanlowiłam, że nie będę szła na razie do żadnego fizjoterapeuty. Nie długo jadę na płukanie portu, to zapytam się onkolog o to MRI, bo z doświadczenia wiem, że z onkologii mogą załatwić badanie czasem nawet na drugi dzień. Przy płukaniu portu robią też zawsze badanie krwim to się zobaczy, czy nic niepokojącego nie pokaże. No i dowiem się, co onkolog myśli na ten temat...
Halloween Party
Epicki kostium Młodego |
Kostium Młodego budził zainteresowanie. Już jak wyszliśmy z domu i Młody szedł do auta, jakaś pani na rowerze wykrzyknęła z ekscytacją "O ŁAŁ!". Młody się śmiał, że teraz biedna opowiada wszystkim, że widziała na drodze Michaela Jacksona, ale nikt jej nie chce uwierzyć...
Dawnym wychowawcom i dyrektorce podstawówki też duch Michaela Jacksona się spodobał i nawet mu specjalnie piosenkę Michaela puścili, a on tańczył... Moonwalk coraz lepiej mu wychodzi.
Gdy uznali, z kumplami, że szkolne hamburgery są niebyt dobre, poszli do pobliskiej budki, gdzie oczywiście nie obeszło się bez komentarzy na temat nietypowego halloweenowego przebrania. Jednym slowem pełen sukces. Jak zwykle ;-)
dekoracje pod szkołą |
duch Michaela |
Dlaczego Michael Jackson? Bo nasz jedenastolatek jest jego wielkim fanem. Zna chyba większość piosenek, słucha ich namiętnie, a na ścianie nad łóżkiem ma wielki plakat swojego idola.
Mieliśmy z Małżonkiem w planach sami później pójść na szkolnego browarka i zupę dyniową i pogaduszki ze znajomymi rodzicami. Okazało się jednak, że zaczęłam się czuć gorzej niż źle, więc postanowiliśmy zostać w domu. Chwilę później tak mnie zaczęło trząść, iż myślałam że zęby o zęby se powybijam. Dawno nie miałam tej najgorszej wersji gorączki, gdy człowiek nie jest w stanie nawet wstać z kanapy. Temperatura szybko wzrosła z 37 na 39. Najpierw wypiłam gorące mleko z miodem. Potem Małżonek zagrzał mi poduszkę z pestkami wiśniowymi z uczynił lipowej herbaty. Wsypałam do ust dwie saszetki obrzydliwego paracetamolu dla dzieci o ohydnym smaku waniliowo-truskawkowym, bo innego paracetamolu nie było na stanie, a cały tydzień brałam ibuptofen, to uznałam, że wezmę coś innego i poszłam spać.
Rano było wciąż 37, ale poza tym jest wporzo. Tylko gardło mnie trochę piecze.
Co to niby w mordę jeża miało być? - ja się pytam! Czasem mam wrażenie, że gram w życie na jakiejś wersji testowej pełnej błędów stworzonej przez nawiedzonego psychopatę.
A w zeszły weekend znowu uwolniliśmy z Młodym mikroskop ze szafy, bo nasza mała śmierdząca hodowla dojrzala do badań.
Pleśnie.
Nie mamy zbyt wiele zdjęć, bo mi się nie chciało robić, ale niektóre obrazy były ekscytujące i epickie. Tylko dziewczyny utyskiwały, że w całym domu strasznie śmierdzi grzybem.
spleśniała cytryna |
jabłko, winogron, pomidor, chlebek |
Ciekawostki z regionu.
W lokalnej gazetce przeczytałam, że szkoła Młodego nie dawno zakupiła nową maszynę numeryczną (CNC Computer Numerical Control) dla uczniów za jakies 70 tysięcy ojro. Dzięki temu ustrojstwu uczniowie mogą samodzielnie przygotowywać i produkować metalowe pierdołki z dokladnością do 1 mikrometra (jedna tysięczna milimetra).
Warsztaty ogólnie mają tam nieźle wyposażone. Od młotków i śrubokrętów, poprzez wiertarki, lutownice do drukarek 3D. I taka szkoła to ja rozumiem. Cieszymy się, że Młody tam się dostał. I on się cieszy, bo szkoła mu się bardzo, ale to bardzo podoba. Chodzi do niej z chęcią. Z wyżej wspomnianej maszyny korzystać będą raczej uczniowie klas szóstych. Pierwszaczki zaczynają od początku. Młody wyprodukował jak na razie samolocik z drewna. Zajęcia na technice nie zawsze są bezpieczne. W minionym tygodniu kolega poparzył się mocno klejem z pistoletu. Młody opowiadał, że krew mu leciała i do domu poszedł z obandażowaną dłonią. Takie doświadczenia są niefajne, ale uczą wszystkich ostrożności i pokazują realne zagrożenia czyhające w warsztacie.
samolocik Młodego |
Inna ciekawostka nie ma ze szkołą nic wspólnego, ale tak mi się inicjatywa sąsiedniej wioski spodobała, że muszę o tym napisać. Pewna organizacja opiekuńcza wyszła ze świetną - moim zdaniem - inicjatywą pt "Runda zakupowa". Raz w tygodniu przez wioskę przejeżdża bus z tej organizacji i zabiera na zakupy wszystkich chętnych staruszków, którzy już sami nie są w stanie o własnych siłach do sklepu się dostać. Tutaj dodam, że u nas na wsi do najbliższego marketu jest często bagatela 4-5 kilometrów. Co tydzień jadą do innego marketu, gdzie kierowca czeka na parkingu, aż wszystcy spokojnie sobie sprawunki swoje porobią, po czym rozwozi emerytów do domów. Taki wyjazd to nie tylko okazja do kupienie sobie samodzielnie potrzebnych rzeczy, ale też do pogaduszek i nawiązywania nowych znajomości.
Alternatywą dla samotnie mieszkających emerytów jest np skorzystanie z usług jakiegoś biura czeków usługowych (te same, które zatrudniają sprzątaczki) i pojechanie na zakupy, do banku czy lekarza z jakimś mniej lub bardziej przypadkowym kierowcą, ale za tę usługę już trzeba zapłacić czekami usługowymi tak samo jak za sprzątanie, prasowanie czy gotowanie, a wielu emerytów ledwie wiąże koniec z końcem.