9 kwietnia 2016

Dom na obczyźnie. Z Polski do Belgii przez Jordanię. Wywiad.

Po dłuższej przerwie zapraszam was na kolejną  ciekawą - mam nadzieję - rozmowę. 

Dziś razem z Powsinogą zabiorę was w podróż dookoła świata. Powsinoga nie dawno poszerzyła grono moich belgijskich znajomych. Jest pierwszą znajomą mieszkającą w Walonii, czyli na południu Belgii, gdzie mówi się po francusku... czyli jakby w innym państwie ;-) Jesteśmy rówieśniczkami i mamy dzieci w podobnym wieku. 
Wszystko jak zwykle zaczęło się od tego bloga i internetu, który na obczyźnie jest wynalazkiem wyjątkowo przydatnym. No ale to inny temat... 


Kilka słów o sobie 
 Powsinoga, wieku średniego, wykształcenia wyższego i średniego dziedzinowego, mężatka – o dziwo, z jedną latoroślą. Od dzieciństwa zakochana w Dolnym Śląsku, obecnie mieszkanka Walonii.

Kiedy po raz pierwszy wyjechałaś z Polski i dlaczego?
Polskę opuściłam 14 lat temu, tuż po uzyskaniu dyplomu uczelni wyższej. Bezrobocie powyżej 20%  nie zachęcało do pozostania w kraju. Moi rówieśnicy szukali pracy zwykle dłużej niż rok. Mieszkałam wraz z rodzicami w budynku będącym prywatną własnością, średnio co pół roku podwyższano nam czynsz. Jedyną, według mnie, możliwością zarobienia na jakiekolwiek własne mieszkanie był wyjazd za granicę. I tak pewnego lipcowego dnia wyjechałam ze swoją podstawową znajomością języka włoskiego i kilkoma zdaniami w języku angielskim do francuskojęzycznej Szwajcarii.


Zapamiętałaś coś szczególnego z początków ma obczyźnie?
Pamiętam, że najbardziej pomocni zawsze okazywali się Arabowie, Irlandczycy, Kanadyjczycy i garstka Polaków. O dziwo większość moich rodaków była nieżyczliwa.

Wspominam czasem,  jak 14 lat temu rozbolał mnie okropnie ząb i poszłam do dentysty. Usłyszałam wtedy, iż zrobienie go będzie mnie kosztowało 300 franków szwajcarskich. Następnego dnia z wielkim zdziwieniem odkryłam, że ząb mnie już przestał boleć :-)

W swoim życiu zwiedziłaś już kawałek świata.  W jakich krajach dane ci było pomieszkać?
Niemcy, Francja, Szwajcaria, Oman, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Syria, Egipt, Bahrajn, Jordania, Stany Zjednoczone Ameryki, Włochy, Czechy, Słowacja, Jemen. Teraz Belgia.
Najdłużej, bo 8 lat, mieszkałam w francusko języcznej Szwajcarii, 3 lata i 8 miesięcy w niemiecko języcznej Szwajcarii, 14 miesięcy w Jordanii, 2 miesiące w Stanach Zjednoczonych Ameryki. W pozostałych krajach więcej niż 2 tygodnie.
Mogę się pochwalić bardzo dobrą znajomością topograficzną Genewy, Zurichu, Ammanu, Damaszku przed wojną i Waszyngtonu. Te miasta przypominają mi mój rodzimy Wrocław.




Jakie są - twoim zdaniem - pozytywne i negatywne strony przeprowadzek?
Dobrze jest się czasem przeprowadzić, bo można zacząć wszystko od początku, zmienić swoje nawyki, obyczaje.  Budowanie jest bardzo inspirujące. Oczywiście w przenośni - nie musimy budować domu dosłownie. 
Z mojego doświadczenia wynika, że zwykle pomaga uśmiech.

Najtrudniej zawsze zostawić przyjaźnie, ludzi bliskich, bo wiadomo, że dzień się składa ze szczegółów i po przeprowadzce w inne miejsce nie będziemy  ich już dzielić z tymi znajomymi, a wtedy się oddalamy.
Trudno też wyjeżdżać, gdy się bardzo polubi jakieś miejsce. W moim przypadku tak było  z ciepłą Jordanią.
Z punktu widzenia kobiety jest jeszcze taki pozytyw, że znów masz masę nowych ciuchów bo jesteś nowa w nowym kraju :-)
Przeprowadzki nauczyły mnie nie przywiązywać uwagi do rzeczy materialnych takich jak meble itd. Odciągnęły mnie od gonitwy za top modami.
W którym kraju z poznanych przez ciebie są najgorsze, a w którym najlepsze, warunki do życia?
Pod względem standardów życia  Szwajcaria przewyższa pozostałe kraje. Jest to mały, ale bardzo dobrze zarządzany i świetnie zorganizowany kraj. Ma wyśmienicie zorganizowaną sieć kolejową zgraną z połączeniami autobusowymi. Ludność powściągliwa i szanująca prywatność. Do tego stopnia, iż pukając do sąsiada niezapowiedzianie musimy być przygotowani na rozmowę na korytarzu. Widać też szacunek dla każdego pracującego.
Poza Szwajcarią wyjątkowo spodobała mi się ciepła Jordania, gdzie jest 8 miesięcy lata. Pachnące warzywa i owoce, niebieskie niebo i ...brak chodników. Zbiorniki na dachach  domów napełniane są wodą tylko raz w tygodniu.
Najgorsze warunki mogą być w każdym kraju, jeśli nie możesz zdobyć wykształcenia i  pracy. Zatem pieniądz jest wykładnikiem.


Od jakiegoś czasu mieszkasz w Belgii. Jak odbierasz ten kraj?
W Walonii, czyli francuskojęzycznej Belgii mieszkam od niedawna, bo dopiero 6 miesięcy. Nie znam jej jeszcze i mam nadzieję, iż mnie zaskoczy pozytywnie. Miasto, w  którym mieszkamy,  odbieram negatywnie. Bądź co bądź przyjechałam z czystej i doskonale zorganizowanej Szwajcarii, która mówi 5 językami i podaje rozwiązania z wyprzedzeniem oraz kontroluje wszystko. Co prawda francuska organizacja i typ myślenia nie są mi obce po wcześniejszych pobytach we Francji. Jednak jestem typem realistycznym i tzw. bohema czy francuski styl bycia mi nie odpowiadają. Miasto jawi mi się jako bardzo opustoszałe, biedne i brudne  z dużą ilością psich odchodów na ulicach i placach zabaw. Tu dodam, iż są też ludzie czyści i zadbane miejsca, ale to raczej wyjątki. Nie chciałabym jednak wrzucać wszystkich do jednego worka. Ciężko się dogadać w języku innym, niż francuski, znajomość angielskiego w stopniu komunikatywnym to tu raczej rzadkość.
Transport publiczny tego miasta to kierowcy rozmawiający podczas jazdy przez telefony komórkowe, jeżdżący zbyt szybko i to tylko po to, by za chwilę ostro hamować. Jakby zapomnieli, że wożą ludzi a nie coś innego.
Jeśli idzie o administrację i ludzi tam pracujących to potrzeba wielkiej dyplomacji, by nie narzekać. Ogólnie rzecz ujmując - totalny brak kompetencji.

Wiem, że po pewnym czasie, jaki upłynął od opuszczenia ojczyzny, stwierdziłaś, że już dostatecznie dużo zobaczyłaś, doświadczyłaś, masz już trochę grosza w kieszeni  i pora wracać do domu, do Polski. Dziś jednak jesteś nadal poza ojczyzną. Co poszło nie tak? Dlaczego nie zagrzałaś w ojczyźnie miejsca?
Tak, wróciłam na 16 miesięcy, kupiłam kawalerkę, po 4 miesiącach intensywnego szukania znalazłam pracę w swoim zawodzie, która  bardzo mnie satysfakcjonowała,  z kontaktem w języku angielskim. Cóż, budżetowa pensja przypominała mi raczej kieszonkowe od rodziców niż wypłatę. Jak tu być dorosłą i brać odpowiedzialność za życie? Każdego miesiąca musiałam wybierać: kupić buty, czy sukienkę. Z czym  tu iść do dobrych lekarzy czy uczyć się innych języków? Za co wyjechać na wakacje? Z reklam w telewizji wyłaniał się obraz: weź kredyt - pojedziesz na wakacje, weź kredyt - pójdziesz na kursy, weź kredyt kupisz dzieciom książki do szkoły. Nie chciałam tak żyć, czekać na zmiany, które nie wiadomo, czy nadejdą i kiedy. Religijność naszego kraju też bardzo mnie mierzi, choćby lekcje religii w szkole, czy słynne prawo aborcyjne. Jako dorosły człowiek mam ochotę sama decydować o takich rzeczach. Nie bez znaczenia było też podejście ludzi do mnie, że niby tak dużo już widziałam, tylu rzeczy spróbowałam, to już nie powinnam niczego od życia oczekiwać, już mi wystarczy. Słowem: powinnam zacząć umierać. W pracy było super, szczególnie w moim dziale,  inne działy wciąż mi wytykały, iż chcę więcej pracować, coś robić, działać, iść do przodu, a tak się w Polsce nie robi. Myślę, iż po powrocie byłam już inną osobą, niż ta sprzed czasów  wyjazdu. Już tam nie pasowałam.

Mówi się, że podróże kształcą. Jedną z rzeczy których można, a wręcz trzeba się nauczyć podczas zwiedzania świata to języki. W ilu językach ty jesteś dziś w stanie się porozumieć?
Najpewniej czuję się z angielskim, bo mówię nim już od 14 lat. Bywa nawet, że mi brakuje  słów w języku polskim. Pierwszy bowiem jest angielski, a raczej amerykański, którego nauczyłam się od mojej pracodawczyni będącej po Harvardzie. Gdzieś tam mam w głowie znajomość języka rosyjskiego oraz podstawy arabskiego, ale rzadko obu używam. Teraz mieszkając w Walonii ćwiczę mój niezbyt doskonały francuski. Jak przystało na dyslektyka w każdym z języków łącznie z polskim robię błędy, ale to mi nie przeszkadza.
estakada metra w Dubaju

Był taki czas, iż twoi znajomi zaczęli się martwić, że zostaniesz starą panną, bo zamiast uganiać się za facetami to ty sobie po świecie hulasz. Jednak się okazuje, że i w innym kraju też można zostać postrzelonym przez Amora :-) Zdradzisz kim jest twój wybranek i gdzie ten Amor was dopadł?
Mój małżonek pochodzi z Kabylow, czyli narodu berberskiego. Jest to lud posiadający swój język, w większości zislamizowany. Poznaliśmy się u naszych wspólnych znajomych. On  po studiach magisterskich z biologii molekularnej, które skończył we Francji, przyjechał do Szwajcarii robić doktorat  na wydziale farmakologii.
Myślę, że taki związek wymaga drugie tyle pracy, niż związek ludzi z jednej kultury,  jednak kompromis nam bardzo pomaga. Obydwoje szanujemy wszystkie religie, lecz żadne z nas nie jest praktykujące. Zaś nasza Latorośl sama wybierze religię, jak dorośnie. 

Moi rodzice ucieszyli się iż w końcu ja - zakała rodziny - wyjdę za mąż, choć mama miała trochę obaw, co do mojego wyboru. Mówiła: a jak on cię porwie? A ja na to: a co ja ze złota jestem? Męża poznali dopiero dzień po ślubie, który braliśmy w Polsce z tego względu, że tam jest możliwość posiadania podwójnego nazwiska, co  w Szwajcarii jest niemożliwe. Jego rodzice byli bardzo niepocieszeni. Poznali mnie dopiero po 4 latach od daty ślubu. Teraz każda z rodzin nas wspiera.

Nasza Latorośl mówi po polsku, kabylsku, szwajcarsku, niemiecku i angielsku, a teraz uczy się francuskiego. Ma charakter silnej osóbki i właściwie musimy ją temperować. Znaczy wygląda to bardzo zwyczajnie - ja dyscyplinuję a tata rozpuszcza :-)

Na koniec moje ulubione pytanie nawiązujące do tytułu mojego bloga: czy Polak na obczyźnie może czuć się jak w domu?
Dom noszę ze sobą. Najważniejsze, aby móc go stworzyć tam gdzie się pojedzie. 

Dziękuję za interesującą rozmowę, piękne fotki z fascynujących miejsc i fajną znajomość :-)
 

Oj, chyba nie była to jednak dla was podróż. Raczej szybka przebieżka. Bardzo chętnie wypytałabym Powsinogę dokładnie o każdy kraj z osobna, ale obawiam się, że mogło by nam to zająć kilka dni i nocy. O spisaniu tego już nawet nie wspominam.

Myślę jednak, że dzięki tej rozmowie dowiedzieliście czegoś nowego o emigracji.

Mnie opowieść Powsinogi po raz kolejny przekonuje, że emigracja może nas zmienić na zawsze i tym samym uniemożliwić odnalezienie się na powrót w polskich jakże odmiennych realiach.
Na obczyźnie uczymy się żyć na pełnych obrotach. Zarabiamy bowiem zwykle więcej niż w Polsce w stosunku do kosztów życia, dzięki czemu mamy większe możliwości. Możemy się uczyć języków, możemy robić różne kursy i uczyć się nowych rzeczy, zdobywać nowe umiejętności. Znając języki i mając pieniądze możemy podróżować albo zająć się jakimś interesującym hobby. Dzięki wszystkim powyższym rzeczom poznajemy nowych ludzi, nawiązujemy interesujące kontakty z ludźmi z całego świata, a to z kolei umożliwia zdobycie lepszej pracy i nowych umiejętności. Nie od dziś wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, jak się już zacznie to ciągle chce się więcej i więcej.
Widzę to po sobie. Tu we Flandrii np bardzo łatwo się uczyć języków (francuski, włoski, angielski, niemiecki, chiński, hiszpański za parę euro na rok) i nie mogę przeboleć tego, że mam już 40 lat i nie zdążę się nauczyć tych wszystkich, które bym chciała. Tutaj każda przeciętna rodzina wyjeżdża co roku na zagraniczne wakacje, czasem nawet kilka razy do roku - to jest rzecz dla zwykłych śmiertelników nie tylko dla wybranych. Jest mnogość kursów, zajęć, spotkań, imprez na które stać większość ludzi i się z tego korzysta. Cały czas coś się dzieje, kalendarz wypełniony po brzegi...
Na obczyźnie żyje się jakby w innym rytmie i jeśli ten rytm kogoś wciągnie, komuś spasuje to już przepadł na zawsze :-)
Jednak wydaje mi się, że dla wielu ludzi ten rytm właśnie jest nie do zaakceptowania na dłuższą metę i oni siedzą na obczyźnie tylko dla pieniędzy, często pracując ponad siły, biorąc wszystkie możliwe nadgodziny, byle jak najszybciej zarobić jak najwięcej i wrócić do Polski, bez której żyć nie potrafią. Niechętnie się uczą języków albo wcale, niechętnie integrują z innymi narodami, wiecznie narzekają na wszystko co nie polskie zaś Polskę wychwalają pod niebiosa, choć wiedzą, że tam się nie da normalnie żyć (bo dlaczego by wyjeżdżali?).
Tymczasem każde miejsce na Ziemi ma swoje pozytywne jak i negatywne strony. W każdym zakątku świata znajdziemy  szczęśliwych ludzi jak i wiecznie niezadowolonych, a także takich którym jest wszystko jedno albo średnio na jeża.


Ale zobaczyć te wszystkie miejsca...  Ech, to musi być niesamowite podróżować po świecie, poznawać osobiście życie ludzi w różnych rejonach świata, słuchać różnych języków, spróbować różnorakich potraw. Wąchać, dotykać, odczuwać, smakować to nie to samo, co o tym czytać.
Ja mam taką nadzieję, że jeszcze sama odwiedzę jakieś inne kraje. Już nie koniecznie inne kontynenty, ale choćby Europę pozwiedzam odrobinę.

Wszystkie zdjęcia zamieszczone w tym poście są pochodzą z albumów mojej dzisiejszej rozmówczyni. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko