4 kwietnia 2016

własna hodowla człowieków :-)

wiosna we Flandrii
Mamy ferie, wiosna się zrobiła - dziś jest około 20 stopni i słońce ładnie świeci. Ale mimo to, albo może dlatego, nie mogłam się zabrać za napisanie paru słów. Pomysłów miałam kilka. Bo jak tak sobie latam na tej miotle, to myśli puszczam wolno i czasem się coś ciekawego (MOIM ZDANIEM) stworzy we łbie. Potem wystarczy tylko siąść i spisać ładnie. No ale człowiek włączy laptopa i zacznie czytać internet... Po przeczytaniu i skomentowaniu kilku blogów, wiadomości, obejrzeniu głupich obrazków na fejsie, odpisaniu na mejle widzenie zaczyna się zamazywać i dłonie cierpną od klikania, no i jakimiś normalnymi, realnymi rzeczami też pasuje się od czasu do czasu zająć...


Dziś w końcu zaczęłam od bloggera i postanowiłam sobie spisać moje kolejne luzackie przemyślenia na temat ...przyrodniczy :-)

wiosna we Flandrii
Zawsze miałam zamiłowanie do obserwacji przyrodniczych. Godzinami siedziałam przed ulem czy mrowiskiem i przyglądałam się życiu owadów, podglądałam ptaki w gniazdach, hodowałam w domu papużki, dżdżownice i żaby. Nocą obserwowałam niebo - komety, roje meteorytów etc. Wszystko to fascynujące. Jednak to nic w porównaniu z własną hodowlą człowieków z gatunku homo sapiens świrus pospolitus. Tymi stworzeniami człowiek może zachwycać się od chwili poczęcia. Przez 40 tygodni doświadczać reakcji własnego organizmu na ten cud życia, które w nas rośnie, zanim ktokolwiek inny będzie mógł je zobaczyć. Jest to męczące, ale niesamowite i niepowtarzalne przeżycie. A potem można obserwować każdego dnia i każdej nocy, jak rośnie, jak się rozwija, jak się uczy wszystkiego, jak poznaje świat, jak się cieszy, jak walczy z trudnościami.

Przyglądam się tym stworzeniom intensywnie co dnia od 14 lat i ciągle nie mam dość. Zgaduję, co myślą, co je trapi, czego potrzebują, czego się boją,  o czym marzą. Podziwiam jak sobie radzą z różnymi problemami, jak reagują i jak się zachowują w poszczególnych sytuacjach, jak się zmieniają z każdym miesiącem, jak dorastają.

Lubię je uczyć życia, opowiadać im o świecie i odpowiadać na pytania. Cieszę się, że pytają o wszystko, że chcą wiedzieć najróżniejsze rzeczy, że świat je ciekawi. Jestem dumna, że to mnie  pytają, że słuchają z chęcią i moje odpowiedzi je satysfakcjonują. Starsze są na takim etapie, że czasem prosimy wujka Googla o pomoc, ale przy okazji sama się czegoś nowego dowiem czasem :-)

Lubię też słuchać ich żartów, ich opinii na różne tematy, skomplikowanych przemyśleń, do których sama bym sama w życiu nie doszła. Czasem spojrzenie na świat oczyma małego dziecka czy nastolatka pozwala nam ujrzeć ten  świat w zupełnie innych barwach. 

Cieszę się, że mi ufają, że się zwierzają, że nie boją się pytać i mówić o różnych sprawach.

Czasem coś im podpowiadam, doradzam, czasem popycham, czasem podtrzymuję, czasem naprowadzam na właściwą drogę. Nie prowadzę za rączkę, gdy tego nie chcą. Widzę, że samodzielność sprawia im wszystkim satysfakcję. Pozwalam więc wybierać, decydować, samodzielnie myśleć i dziwię się czasem, jak te wybory się zmieniają z wiekiem, jak kształtuje się charakter, jak zmieniają się poglądy i opinie...

Dziś pod lupę biorę właśnie dzieciowe wybory i dbanie o własny wygląd :-)

Z opowiadań starszych pokoleń i lektury starych poradników na temat wychowania (jako niepoczytalny bibliotekarz czytałam czasem przedpotopowe poradniki na różne tematy na poprawę humoru, bo to lepsze niż nie jedna książka z dowcipami) wiem, że drzewiej ryby i dzieci głosu nie miały. Małe dzieci uważane były za głupie stworzenia, (jeszcze nie-ludzi) które nie mówią, nie widzą, nie słyszą, a przede wszystkim nie myślą. Do dzieci się nie mówiło, bo i tak nic nie rozumieją. Dzieci się nie słuchało, bo są głupie  i nic nie wiedzą. Dzieciom nie pozwalało się o niczym decydować... No i chodziły potem takie kilku-, czy nawet kilkunastoletnie przychlasty i tępe johny, po świecie.

mała Madzia w sukience zrobionej przez mamę :-)
Nas rodzice traktowali nas na szczęście jak ludzi i nie kazali nam jeść, sikać i spać według pomyślunku jakiegoś nawiedzonego psychologa-pediatry. Pozwalali nam też wybierać jedzenie. No wyboru zbyt wielkiego  w tych czasach nie było, ale każdy wybór jest lepszy niż jego brak. O wyborze ubrań w sklepie niestety można było zapomnieć, ale nie dlatego, że rodzice wiedzieli lepiej, ale dlatego, że w czasach PRL-u zwyczajnie wyboru nie było żadnego, w ogóle nic nie było. Jak już rzucili jakieś ubrania to i tak były granatowe albo białe i nie koniecznie we właściwym rozmiarze. Mama wspomina, że to było okropne. Na szczęście ona umiała szyć i czasem szyła jakieś ubrania na zamówienie, a ze skrawków szyła dla mnie spódniczki. Umiała też robić na drutach i szydełku i jak jej się udało dopaść gdzieś włóczki albo popruła stary sweter to robiła dla nas włóczkowe portki, sweterki, czapeczki, buciki i co tylko świat nie widział.

Gdy Dziewczynki były małe, nie mieliśmy za dużo kasy, za to masę ubrań dostawaliśmy od znajomych i rodziny. Akurat dużo dziewczynek było wśród znajomych i Młode miały kupę ubrań. Od małego pozwalałam im decydować co ubiorą danego dnia. Oczywiście nie raz trzeba było tłumaczyć, że jak na dworze minus piętnaście to strój kąpielowy albo sukienka z krótkim rękawem nie bardzo się nadaje...
Najstarsza miała jeszcze jedną ciekawą cechę... w zasadzie to do dziś chyba jej nie całkiem przeszło.... Każdy nowy ciuch, nowy but musiał nabrać mocy urzędowej, zanim jaśnie pani zdecydowała się go założyć. W jej przypadku nigdy nie było problemów z przymierzaniem rzeczy w sklepie, robiła to w miarę chętnie. Jednak po przyniesieniu zakupu do domu, buciki czy ubranko musiało kilka dni leżeć na widoku i się oswajać. Próby ubrania od razu kończyły się awanturą. Nawet w sytuacji, gdy chciałam pokazać babci czy ciotce jak moja córunia ładnie wygląda, to się nie dało. Na początku tego nie rozumieliśmy i się piekliliśmy bez potrzeby. Potem pozwalaliśmy jej samej zdecydować, kiedy po raz pierwszy założy nowe buty czy ubranie. Zwykle proces oswajania trwał kilka dni. Po czym nagle kazała sobie nowe buty czy sweterek zakładać.
Młody pod tym względem jest przeciwieństwem najstarszej siostry. On po powrocie ze sklepu od razu chce zakładać nowe buty czy ubranie.  Nie dawno już zaczął zdejmować spodnie by zmienić majtki na nowe. Ale udało się go przekonać, by już poczekał te 2 godziny do wieczornej kąpieli.

Najstarsza kilka lat temu
Słyszałam nie raz, że nasz gust się kształtuje z wiekiem, ale z moich obserwacji wynika, że dzieci już rodzą się z jakimiś upodobaniami. Pomiędzy moimi dziopami jest tylko 2 lata różnicy, obie wychowywane były w takich samych warunkach, przez twe same osoby i według tych samych zasad, a jednak ich gusta są tak odległe jak stąd do Księżyca. Jako małe pierdzioszki wybierały różne ubrania. Najstarsza zawsze wybierała wszystko co różowe, kolorowe, w kwiatuszki, w serduszka i błyszczące - prawdziwa księżniczka. Lubiła też czesanie włosów, spineczki, kokardki, kucyki, warkoczyki, czapeczki, kapelusze, opaski.
Druga Młoda za to najpierw łapała za ciemne kolory - czarny, granatowy, zielony. Już jako dwulatek w sklepie obuwniczym sięgała do butów czarnych. Co - mówiąc szczerze - na początku bardzo mnie dziwiło, próbowałam mierzyć jej buty w bardziej dziewczęcych kolorach, ale wierzgała nogami. Nie przepadała też za czesaniem włosów. Już przejechać szczotką był cud bez awantury, o spinkach nawet nie wspominam. I tak było przez długi czas. Jedna róże i błyskotki  druga czerń, trupie czachy i ćwieki. Jednak strojnisia, druga chłopczyca.

Pamiętam taki dzień, że pod koniec wakacji poszliśmy kupić adidasy do szkoły. Jedna szła do zerówki druga do drugiej klasy. Łazimy po sklepie, proponuję te, tamte, siamte. Młoda ma stopy niestety po matce - chude i długie i jak numer dobry to zwykle za szerokie. No ale nic, buty sportowe zwykle da się kupić bez problemu. Pokazuję takie ładne dziewczęce, a ona - Mamo, no proszę, buty w serduszka?!!! Ty chcesz abym ja koszmary miała czy co?! Wzięła jakieś chłopięce, czarno-zielone i koniec tematu. Druga oczywiście z kolorowymi szkiełkami - błyszczące, dziewczęce.

Potem nastąpił czas wielkiego buntu. Młodą trzeba było siłą ciągnąć do sklepu odzieżowego czy obuwniczego, gdzie niemal dochodziło do rękoczynów, bo nie chciało głupie mierzyć żadnych butów ani ubrania. A za dwa dni rano się okazywało, że już nie ma co do szkoły założyć, bo te za małe, tamte rozklejone... Jeszcze 2 lata temu, jak pojechaliśmy na wakacje do Polski, poszłyśmy całą babską gromadą z ciotką na zakupy. Nawet chrzestna matka straciła cierpliwość i nadarła się na Młodą, by łaskawie zechciała zmierzyć jedną parę butów.

Nagle niepostrzeżenie wszystko się zmieniło. Młode weszły w okres dorastania. Nie dalej jak wczoraj byliśmy kupić buty i po raz kolejny zaobserwowałam ile teraz frajdy dają wszystkim moim dzieciom zakupy. Młoda rośnie bez opamiętania, starszą siostrę przerosła już jakiś czas temu. Tylko patrzeć jak i matkę minie. We wrześniu kupowaliśmy jej buty o rozmiarze 36, wczoraj mierzyła już 38, bo niektóre 37 były za małe. No w każdym bądź razie przez pół godziny przymierzyła kilkanaście par, ZUPEŁNIE DOBROWOLNIE. Ja pomagałam wybrać Najstarszej, a tamta co chwila przybiegała w innych butach i mówiła jaka cena i pytała czy ładne :-) Najstarsza wybrała dwie pary, bo ostatnio podczas jazdy starym rowerem bez hamulców oddarła całe czubki w  adidasach. Tymczasem Młodej kupiłam nie dawno w lidlu adidasy z przeceny. Więc sprawiedliwości stało się zadość. Zanim doszłam do kasy to Młoda już paradowała przed lustrem w jakimś odjechanym kapeluszu, za chwilę znalazła jakąś czadową bluzkę, do której jej się oczy świeciły. Najstarsza skomentowała, że takie któraś juf nosi i ona by nie chodziła w takiej samej bluzce jak pani, bo to obciach. No, ostatecznie pozwoliliśmy im tylko na nowe  t-shirty po kilka €, bo na kwiecień długa lista opłat i wydatków  jest przewidziana, a z kasą się aż tak nie przewala. Obiecałam jednak, że jak się ociepli to pójdziemy kupić jakieś nowe ubrania na lato. Lubię kupować dzieciom nowe rzeczy, z uśmiechem patrzę, jak biegają pomiędzy półkami i wieszakami, jak oglądają, przymierzają, komentują wybory jedno drugiemu. Ich gusta się zmieniły z wiekiem, jednak nadal się różnią od siebie. Co podoba się jednej, druga zwykle uważa za beznadziejne. Pewnie dlatego nie wymieniają się ubraniami mimo podobnych rozmiarów. Najstarsza już nie nosi różów, przerzuciła się na granat i czerń, podgląda koleżanki, ale ma swój styl. Młoda nadal lubuje się w  motywach makabrycznych i rockowych, ale czasem lubi wystroić się w kieckę i pobyć elegancką damą albo zwiewną baleriną :-)

Młody też wczoraj z pustymi rękami nie wyszedł, bo skarpetki z Psim Patrolem zauważył. Wiadomo, przedmioty z motywami bajkowymi każdemu dziecku działają na wyobraźnię i chęć posiadania. Jednak, pomijając chwyty reklamowe i ubrania w motywy bajkowe, mój Młody też od dawna sam sobie wybiera ubranie rano. Widzę, że sprawia mu to wielką radochę, gdy może sam zdecydować jakie majty rano założy. Zwraca też uwagę na kolory - gdy podam mu czerwone spodnie, to od razu dobiera sobie czerwoną koszulkę i czerwone skarpetki. On preferuje kolory wyraźne, jak czerwony, granatowy, żółty. Och, nawet obraził się na tatę, gdy ten kupił srebrne auto zamiast czerwonego, które w Młody sobie był w salonie upatrzył. (no nie ukrywam, że i ja wolałabym czerwony lub żółty, ale mój facet twierdzi, że on facet nie będzie jeździł jakimś gejowskim samochodem ....a poza tym szary był tańszy niż inne kolory... no, jak ja sobie będę kupować auto to na pewno nie będzie ono w żadnym odcieniu czerni ani szarości, będę szukać żółtego lub różowego albo każę mężowi przemalować, w końcu po co ma się lakiernika w domu... pierwej jednak trzeba zrobić prawo jazdy).


Młody w ogóle jest na etapie samodzielności i pomagania wszystkim we wszystkim. Lubi na przykład sam się kąpać. W zasadzie od kilku miesięcy robi to zupełnie sam. Pomocy potrzebuje tylko przy zdjęciu słuchawki prysznicowej i umyciu włosów, no ale to drugie nie codziennie się robi. Poza tym sam się myje, sam wyciera, sam zakłada piżamkę. To daje mi nadzieję, że jako nastolatek nie będzie łaził niczym jakaś fleja, a jako dorosły facet będzie sobie sam potrafił kupić dla siebie ubranie. Niektórzy faceci mają z tym spory problem zdaje się.
Wczoraj robiłam pizzę, Młody rozkładał pieczarki, szynkę i paprykę. Niestety był w trakcie tej pasjonującej czynności, gdy tata zaczął zabierać się za gotowanie rosołu. No myślałam, że nasze dziecko się rozerwie. Poradził sobie jednak z tym dylematem - nabrał pieczarek całą garść i wywalił na ciasto, z grubsza rozrównał i poleciał pomagać tacie przy rosole. Wrzucał zioła i warzywa, solił... Potem znowu nie mógł się zdecydować czy kontynuować grę w piłkę z tatą, czy pomagać mamie przy sianiu kwiatków - chwilę tu, chwile tam. W końcu poprosił byśmy zagrali w "farmę" na komputerze. Lubi takie gry, bo może tam karmić zwierzęta i sadzić różne rośliny, więc gramy od czasu do czasu, to go dosyć relaksuje i zajmuje na chwilę. Jednak zauważył, że tata wychodzi z domu z płynem do szyb i jeszcze jedną ręką trzymał myszkę a już druga sięgała klamki od drzwi... Popędził pomagać tacie myć szyby i światła w samochodzie, bo bez asysty synka w tym domu nic się odbywać nie może przecież.

Żeby dorosłemu tyle frajdy sprawiały codzienne czynności co czterolatkowi, ech. Tymczasem już nastolatkom tak bardzo się nie chce. Trzeba naganiać do mycia, sprzątania, pomagania... choć nie zawsze na szczęście.



Niektórzy pewnie czekają na kolejny wywiad, ale doczekać się nie mogą... To nie dlatego, że nie ma chętnych, ale dlatego, że dzień ma tylko 24 godziny, a to często o wiele za mało. Ludzie mają zwykle ważniejsze sprawy na głowie aniżeli odpowiadanie na czyjeś nie zawsze sensowne pytania. Ja też potrafię sobie znaleźć sporo zajęć i nie zawsze mi się chce siąść na zadku i pomyśleć... Zwykłe posty mimo wszystko powstają o wiele szybciej - wystarczy włączyć laptopa i pisać, co fantazja na klawisze podeśle. Do rozmowy natomiast trzeba dwojga, a do tego jakiegoś mniej lub bardziej sensownego planu. Trzeba więc znaleźć chętnego, ustalić schemat, przepytać go,  no i w końcu jakoś to ubrać w litery i zdania zjadliwe dla czytelników... Jest kilka rozmów w budowie i kilka w planie... Ale kiedyś się wezmę, i myślę, że inni też czas znajdą...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko