23 kwietnia 2016

Mistrzynie przygody

Już tak było fajnie ciepło, a tu znowu ochłodzenie brrrr i ten wiatr. Pozytyw taki, że pranie na sznurze schnie ładnie, a że wisi przeważnie równolegle do ziemi to już szczegół :-)

W tym tygodniu dzikie hiacynty chyba już w pełnym rozkwicie i mam nadzieję, że jutro nie będzie lało cały dzień, choć prognozy jakoś specjalnie optymistycznie się nie prezentują, bo można by śmignąć do hellerbos. Tyle, że M był z Młodym na myjni to nie wróży dobrze. Jak to dlaczego? Po umycia auta prawie zawsze pada.
sad gruszkowy

Tydzień był jak zwykle pełen emocji i ciekawych wydarzeń.

Hitem tygodnia jest nasza na artystka nadworna. Tym razem udało jej się wsiąść do niewłaściwego autobusu. Mistrzyni przygody. Pewnie okulary siedziały w plecaku zamiast na nosie i się numeru nie zauważyło. A że ten autobus pojechał w innym kierunku to mówi się trudno. Gdy się zorientowała, że okolica coś nie teges, wysiadła. Włączyła navigator w komórce i się dowiedziała, że jest kilkanaście kilometrów od domu. Wtedy zadzwoniła do matki z prośbą o wskazówki co do dalszego działania. Powtórzyłam jej po raz milionowy, że ze swoim biletem, może cały dzień jeździć po Belgii za darmo i nie ma się co stresować tylko poczekać na autobus powrotny i przyjechać do domu, a stamtąd pojechać rowerem do szkoły. Przed południem powinna zdążyć... 
Po dotarciu do domu jednak już miała dość przygód, przeto zadzwoniłam do szkoły i opowiedziałam historię. Oni sobie na 100% pomyślą, że fantazja nas ponosi w wymyślaniu usprawiedliwień. A to tylko życie. Dobrze, że do Zaventem nie pojechała, bo tam by musiała do wiele dłużej na powrotny czekać ha ha ha.
Aż strach pomyśleć, co będzie, gdy za rok we dwie będą dojeżdżać...

Byliśmy w końcu u naszego doktora, który skierował Najstarszą z popsutym paluchem do specjalisty. Na wizytę jednak trzeba czekać miesiąc. I tak dobrze, że nie kilka lat hehe.
Dostałyśmy też recepty na kolejne specyfiki antytrądzikowe. Tym razem poprosiłam o coś mocniejszego, bo Dalacin pomaga tylko na zwykłe pryszcze. Niestety Najstarsza odziedziczyła po mnie tą najgorszą wersję trądziku, z którą byle mazidłem nie ma szans wygrać i który pewnie też nie kończy się w wieku 30 lat. Ta bardziej zjadliwa wersja nie dawno się uaktywniła paskudząc młodej nochal. Dostała jakieś tabletki. Zobaczymy po kilku tygodniach, czy działają. Cholerstwo. 

Nadworna Balerina z kolei trzęsie rajtkami przed kolejnym występem, który już w najbliższy długi majowy weekend. Już dostałam listę ubrań, w które muszę ją zaopatrzyć na te wielkie dni. Na szczęście stroje najważniejsze zapewnia akademia. Młoda musi wziąć ze sobą tylko czarne krótkie portki, beletki, biały top i biały t-shirt. Kupiłam za 4 euro białą koszulkę, ale ma z przodu jasnożółtą literę i Młoda mówi, że juf jest perfekcyjna i mówiła, że nie może być z literą. Aaaaa! Dziewczyny jej doradzały sklep Aktion, ale jak byłam ostatnio, to białe t-shirty były tylko na dzidziusie, a  na takie wielkie baby były czerwone i różowe. Ale mam jeszcze ponad tydzień na skompletowanie wymaganych części garderoby.
Póki co Młoda wyjeżdża na kilka dni. Będzie święty spokój. Szkoda tylko, że pozostałej dwójki nie zabierze ze sobą. Pomarzyć dobra rzecz. Już 5 tygodni temu zaczęła się pakować i przeżywać, jak kornik wyrąb lasu. Od wczoraj biega góra dół, nie może sobie znaleźć miejsca. Jeszcze wczoraj się okazało, że tata nie będzie jej mógł zawieźć na dworzec rano, bo w firmie nawał pracy i już o szóstej muszą zaczynać robotę. Na szczęście tata koleżanki zgodził się ją zabrać. Zaproponował nawet, że ją odbierze po powrocie, bo jeszcze inna dziewczyna z nimi jedzie, ku wielkiej radości Młodej. 

Tata może nie miałby problemu z późniejszym przyjściem do pracy, gdyby nie fakt, że wziął już wcześniej  wolne na inny dzień, kiedy to ma jechać na "mama en papa dag" (dzień mamy i taty) z naszym syneczkiem. W tym roku maluchy z rodzicielami jadą do "kinderboerderij", czyli na specjalną farmę, która oferuje zajęcia dla dzieci oraz farmerskie posiłki, a przede wszystkim kontakt ze zwierzakami. 

W tym tygodniu w parafii II Komunia, czyli bierzmowanie. Tereska dostała gratulacje od burmistrza, mimo, że do bierzmowania nie przystępuje. Pomyślałam, że tutaj oczywiste jest, że każdy kto chodzi na religię katolicką w szkole, idzie do I i II Komunii. No cóż, gdybyśmy wcześniej wiedzieli, że trzeba się było w zeszłym roku zapisać, to i dziewczyny by jutro świętowały. Niestety z emigracją jest taki problem, że zanim się człowiek ogarnie, załapie trochę języka i rozezna w ichnich zwyczajach, przegapia wiele rzeczy. Tak było i w tym przypadku. Myślałam,że jest tak jak w PL, że przygotowanie do bierzmowania jest na religii. Nic bardziej mylnego. Tutaj przygotowania są tylko i wyłącznie w parafii - są wyjazdy na kilka dni, nauki, śpiewanie. Nie ma chyba jednak egzaminów jak w PL. Luzackie podejście.  Dopiero w tym tygodniu jakaś dobra dusza wrzuciła nam do skrzynki broszurkę z parafii, w której jasno rozpisano co i jak z którym sakramentem i jak to wszystko funkcjonuje. Szkoda, że 2 lata temu na to nie wpadli :-) Nie rozpaczam jakoś specjalnie, ale trochę szkoda, bo tutaj II Komunia to wielkie święto - wielkie przyjęcia, prezenty, fotografie i w szkole na pewno koleżanki będą opowiadać...

Dla mnie ten tydzień przebiegał również dosyć interesująco i to nie tylko z powodów powyższych. Po pierwsze wywiadówka. Rozmawiałam z wychowawczynią, panią od niderlandzkiego oraz nauczycielką rodaczką, która nie tylko pomagała nam się porozumieć, ale sama aktywnie brała udział z rozmowie. Mimo, że szkoła jest duża to wygląda na to, że wszyscy się tam dobrze ze sobą znają i zawsze ze sobą współpracują. Świetnie W trakcie tej rozmowy mogłam sprawdzić swoją znajomość języka i muszę się rzec,  iż jestem bardzo zadowolona. O ile w jesieni rozumiałam zaledwie piąte przez dziesiąte, co mówiła  wychowawczyni, tak teraz już prawie wszystko. W zasadzie tłumacza najbardziej potrzebowałam do tłumaczenia tego, co ja chcę powiedzieć, bo często mój zasób słów i znajomość gramatyki znacznie przerasta moje doraźne potrzeby. W drugą stronę idzie o wiele wiele lepiej. Wychowawczyni oczywiście pochwaliła moje postępy językowe, co mnie wielce uradowało. Lubię jak mnie chwalą, a nauczyciele to już chyba to mają we krwi :-)
Pedagodzy potwierdzili moje własne obserwacje, czyli że Najstarsza poprawiła swoje wyniki z wielu przedmiotów. Pochwalili. W kwestii niderlandzkiego też w sumie nie powiedziały niczego, czego bym sama nie wiedziała - trzeba się zabrać za ten przedmiot teraz solidniej. Zapodały kilka pomysłów, ja dodałam kilka swoich i powoli będziemy testować i wprowadzać w życie plan. W tym tygodniu mi się jeszcze nie chciało. Jeszcze nam dałam luz. Wiadomo, decyzje muszą przecież nabrać mocy urzędowej, się uprawomocnić. W poniedziałek Młoda jedzie na obóz, to będzie świetna okazja, bo Najstarszej bez wątpienia będzie się nudzić bez upierdliwej siostrzyczki przez cały tydzień. To się zabierzemy za robotę we dwie. 

Kolejnym ciekawym wydarzeniem był projekt mojej szkoły "Języki bez granic", w ramach którego zorganizowano wieczorne "kafejki językowe". Każdy przynosił jakąś przekąskę lub przepitkę, każdy mógł przyprowadzić znajomych lub kogoś z rodziny. W sali przygotowano stoły językowe. I tak przy jednym siedzieli uczący się angielskiego, przy drugim hiszpańskiego, przy trzecim francuskiego, przy czwartym niemieckiego i w końcu my - uczniowie niderlandzkiego wraz z rodowitymi Belgami, którzy mieli ochotę przyjść sobie z nami pogadać. Pomysł na prawdę świetny. Mieliśmy wesołe towarzystwo. Dowiedzieliśmy się m.in. jakie belgijskie piwa są najlepsze haha. Mam listę 10 które nasi znajomi uważają za najsmaczniejsze. Niektóre są tylko na zamówienie. Myślę, że znajdę kogoś chętnego do wspólnej degustacji  (M wszak jest abstynentem) i przetestujemy po kolei ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko