15 kwietnia 2016

Jak ogarnąc życie i znaleźć czas na sen?! Ktoś coś?


Popatrzyłam na statystyki i nie wiem, co mam o tym myśleć...? Ostatni tekst po niderlandzku, czyli moje ćwiczenie w pisaniu po obcemu, miał jakieś 50 wyświetleń (jak się domyślam, połowa to koledzy z klasy, którym docentka wysłała link do bloga mejlem) - okej. Wywiad z kobietą, która zwiedziła pół świata miał nie całe 100 wyświetleń, ale kurde wpis, gdzie zwyczajnie sobie zdrowo poprzeklinałam już do 200 dochodzi, do tego po tym poście przybyło kilka lajków na fejsbuku...
Wychodzi na to, że aby zdobyć popularność wystarczy pisać o aborcji i używać brzydkich wyrazów haha.

Jednak moich nowych fanów muszę zmartwić, bo zamierzam nadal pisać tak jak dotychczas, czyli o naszym nudnym życiu i to bez mocniejszych wulgaryzmów, ale  może jeszcze coś mnie wkurzy, to wtedy znowu sobie pozwolę łaciną kuchenną pojechać  :-)


Póki co skończyły się ferie i znowu trzeba się zabrać za pracę umysłową. W poprzednim trymestrze udało nam się z Najstarszą podciągnąć wyniki z przyrody, religii, nauk społecznych i matmy, choć z tego ostatniego przedmiotu już wcześniej nie były złe. W tym trymestrze jakimś cudem pasowało by poprawić wyniki z niderlandzkiego. Nie wiem doprawdy, jak ja mam tego dokonać, samemu mając wiedzę niewystarczającą? W poniedziałek jest wywiadówka. Umówiłam się na spotkanie z wychowawczynią i panią od niderlandzkiego z nadzieją, że podsuną mi jakiś pomysł lub coś doradzą sensownego w tej materii. Być moze poproszę o pomoc znajomych nauczycieli niderlandzkiego...

Trzeci trymestr w roku szkolnym to - moim zdaniem - czas wielu rozrywek i atrakcji. U nas właśnie zaczął się kermis. Przedszkolaki dziś miały iść tradycyjnie (czyli jak co roku o tym czasie) na frytki i karuzele za darmo :-) Starsze też już zaplanowały, kiedy idą pozbyć się swoich skromnych oszczędności. Szkoła podstawowa ma wolny poniedziałek z okazji jarmarku. Jest za to w ten dzień organizowany bieg dla młodzieży i masę innych atrakcji. Młoda się dowiedziała, że koleżanki wybierają się w nocy na imprezę, bo wtedy explosion (taka "karuzela" dla odważnych) się o wiele szybciej kręci... Podejrzewam, że wspominanie o tym codziennie ma na celu przygotowanie terenu do ostatecznego pytania, czy ona też może w nocy pójść na wieś się zabawić z młodzieżą? Już ja znam te jej metody :-) Ale jeden dzień jest typowo dla młodzieży, jest wtedy dyskoteka pod gwiazdami do białego rana i jeśli będą chciały, niech idą się wyszaleć, skoro inni też będą :-) Oczywiście trzeba iść z nimi, zamówić jakieś winko i udawać, że ja tam tylko dla tego winka  i wyłącznie dla własnej przyjemności poszłam i zupełnie nie obchodzi mnie, co robią dwunastolatki :-)

Za dwa tygodnie kolejny obóz sportowy (sportklassen), ale Młoda już zaczęła się pakować. Co dnia przypomina, że trzeba jeszcze kupić krem przeciwsłoneczny, bo będą się bawić na plaży. Ogólnie już nie może się doczekać tego wyjazdu.
W tym tygodniu byli w odwiedziny w tutejszej ogrodniczej szkole średniej, gdzie sadzili jakieś rośliny, oglądali zwierzęta, zmieniali koło u jakiegoś pojazdu... Wieczorem musieliśmy wszyscy wysłuchać szczegółowej relacji z tej wycieczki. Dziś zaś widzę roześmianą facjatę Młodej na internetowej stronie lokalnej gazetki.
Opdorp
 Najstarsza z kolei ma w planach wyjazd klasowy do pretparku (park rozrywki). Co prawda dopiero w czerwcu, ale już trzeba było wyrazić pisemnie chęć uczestnictwa, która to chęć musi być spora, bo Najstarsza zaraz na drugi dzień poszła do sekretariatu zanieść swoje zgłoszenie. W tej szkole większość dokumentów trzeba wrzucać do skrzynki pocztowej w sekretariacie, a ona nie wiedziała, gdzie ta skrzynka. Z tego powodu właśnie nie pojechała na łyżwy, bo nie odważyła się zapytać, gdzie ma wrzucić zgłoszenie. Jednak teraz poszła i oddała kartkę pani w sekretariacie. Teraz więc czekamy na fakturę, której zapłacenie ma być ostatecznym potwierdzeniem wyjazdu. Ech, sama bym tam pojechała z chęcią, bo marzy mi się jazda kolejką górską z pętlą. Mam nadzieję, że na wakacjach do któregoś parku się wybierzemy przy niedzieli i spełnimy swoje marzenia (Młoda ma jechać ze mną, a chłopaki niech se idą na karuzelę z auteczkami :P).

Opdorp
W maju oczywiście dwa długie weekendy. Jeden  mamy zajęty całkowicie, bo nasza balerina będzie się znowu lansować na scenie. Bilety już kupione. Chłopaki nie chcą iść tym razem, bo żaden nie czuje potrzeby ukulturniania się (jakby to jaki mecz był albo koncert rockowy to co innego). No i w sumie dobrze, będziemy z Najstarszą mogły w spokoju cieszyć się występami.



Rozpoczęliśmy ponadto sezon turystyczny. Pierwszy wyjazd był do pobliskiego parku, gdzie wśród morza żonkili zagnieździło się ponad 300 pingwinów. Zdjęcia są do obejrzenia w galerii na facebooku. Tutaj dodam tylko kilka.

Nasze nieśmiałe plany na najbliższe weekendy to primo Hellerbos (niebieski las), gdzie o tej porze właśnie rozkwitają dzikie hiacynty. W pełnym rozkwicie las wygląda podobno jak zasłany niebieskimi dywanami i muszę to zobaczyć na własne patrzały i uwiecznić na zdjęciach.
Tu można sprawdzić, czy już kwitną: http://www.trekkings.be/lentewandelingen.htm
Secundo Durbuy, czyli najmniejsze miasto w Belgii. Tetrio Namur i okolice. Jednak nasza lista jest już bardzo długa, przez zimę sporo dopisaliśmy z bliższej i dalszej okolicy.

Będę was zanudzać na bieżąco relacjami i zdjęciami.

Muszę wam się przyznać, że o wiele łatwiej jest planować i realizować wyjazdy turystyczne, no i można też iść na żywioł i bez planu gdzieś wypaść nagle i coś zobaczyć. Znacznie gorzej radzimy sobie z planowaniem i realizacją bardziej przyziemnych spraw...

Wielu rodziców pod wpływem płynących zewsząd i przytłaczających nas obrazów rodzica idealnego i "mądrych rad", zaczyna wątpić w swoje kompetencje. Gdy ktoś wytyka im rzekomo niewłaściwe postępowanie, gdy zauważają sami jakieś drobne błędy wychowawcze, jakimi zgrzeszyli wobec własnych dzieci, wpadają wręcz w panikę, załamują się, martwią się, że przez nich dzieci nagle zaczną poważnie chorować, umrą albo zaczną kraść, ćpać i/lub zapiszą się do jakiejś sekty.
Chyba nikt tak całkiem tego nie jest w stanie uniknąć, nikt nie jest całkiem odporny na presję społeczeństwa, które - jak tak dobrze się zastanowić - w zasadzie samo nie wie, czego od nas oczekuje - jeden tak, drugi siak, a ty, człowiecze,  nie nadążysz, nawet jeśli byś chciał...

Ja wyjątkowo odporna jestem na czyjeś sugestie, cenię sobie niezależność, no i lubię robić na przekór innym, bo mi to zwyczajnie sprawia przyjemność :-) Dlatego zwykle mam w jednej  tylnej części ciała, to co inni sobie umyśleli, że będzie dla mnie i mojej rodziny dobre. Zwyczajnie olewam mody, trendy i zalecenia, jeśli moje doświadczenie życiowe i intuicja mi mówi, że powinnam wybrać inną drogę to ją wybieram i prę do przodu, mimo że inni krzywo na mnie patrzą albo pukają się w czoło.
Jednak i ja, gdy potykam się co raz o swoje błędy, też miewam chwile zwątpienia w to, czy w ogóle powinnam mieć dzieci... Dodam tu, że moje doświadczenie i intuicja, o której wspominam powyżej, raczej rzadko mnie zawodzi. Problemem jest natomiast moje lenistwo, niekonsekwencja w działaniu, roztargnienie, czy zwykłe przymykanie oczu na niektóre fakty. Z czego to ostatnie jest bardzo przydatną umiejętnością, jeśli ma się dużo problemów i często pod górę, jednak ma też swoje wady niestety, bo czasem rzeczy stosunkowo ważne zostają zakopane pod górą rzeczy mniej ważnych, ale fajniejszych.

Tak jest u mnie na przykład z wizytami u lekarzy. Gdy dziecko ma gorączkę, jakieś długotrwałe bóle lub ręka wygląda na złamaną a nie tylko posiniaczoną to człowiek rzuca wszystko i pędzi na syrenie po pomoc do doktora. W przypadku, gdy nie widzę zagrożenia życia, wizytę u lekarza odkładam na kiedyśtam -  jutro, jak będzie czas, pieniądze, etc. Od trądziku jeszcze nikt nie umarł. Brzuch boli trzy dni, ale nie ma gorączki - poczekamy. Skoro rok nie byłam u ginekologa, to miesiąc mnie nie zbawi. Dentysta nie pilny, więc poczekamy aż się ociepli, żeby rowerem można jeździć było z dzieckiem. A teraz tyle opłat, to do okulisty pójdziemy w przyszłym miesiącu. Wymieniać mogłabym jeszcze długo, bo ciągle jakiegoś lekarza odkładam na później, a później przekładam na jeszcze później, bo zawsze coś. Jak mam czas, to lekarz na urlopie. Jak lekarz przyjmuje, to za mało pieniędzy, bo akurat jakieś opłaty dodatkowe wypadły i znowu mamy tylko na jedzenie... W tym miejscu przypomnę, że w Belgii opieka medyczna jest całkowicie sprywatyzowana i nie ma czegoś takiego jak w Polsce, że można skorzystać z darmowych wizyt. Za każdą trzeba zapłacić i o ile u lekarza rodzinnego zapłacimy tylko około 30 euro tak u specjalisty już ze dwa, trzy razy tyle, do tego każde badanie, każdy najdrobniejszy zabieg to kolejne euro. Pewnie, że zwykle mniejszą lub większą część zwraca ubezpieczenie, ale najpierw trzeba sięgnąć do portfela. W każdym bądź razie nasza lista lekarzy jest dziś już dosyć długa i już kilka razy się zastanawialiśmy jak to rozegrać, by wygrać.

Sprawa wcale nie łatwa, bo z czasem na prawdę mi się nie przewala. Pewnie - powie ktoś - mam czas na pisanie tych pierdoł a na zadbanie o zdrowie brak. Gdzie tu logika? Też tak nie raz myślę, że marnuję czas na pisanie, gdybym mogła coś sensowniejszego zrobić. Tyle tylko, że ja piszę zwykle po nocach, gdy lekarze zazwyczaj śpią albo w dzień, gdy mam wolne, jednak wtedy dzieci są w szkole (a to im najbardziej lekarze są potrzebni), a pod tym względem też jest inaczej niż w Polsce - nie chodzi się na przykład do dentysty czy dermatologa w trakcie lekcji. Nie mówię, że nikt tak nie robi (choć osobiście się jeszcze z tym  nie spotkałam), ale na pewno nie jest to powód, który szkoła uzna za wystarczający do usprawiedliwienia nieobecności. Z Młodym powinnam iść do dentysty, bo mu się jedynka psuje, z Młodą do ortodonty, bo miała zalecenie do naszego dentysty. No ale cholera łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Dni mają o wiele za mało godzin, a przy tym mój  organizm potrzebuje więcej snu, niż jestem mu w stanie zaoferować na dzień dzisiejszy, a tu ciągle coś do zrobienia. Dziś jadąc do Brukseli prawie zasnęłam w autobusie, co nie zdarzyło mi się nigdy w życiu nawet podczas podróży całonocnych, ba, mało nie zasnęłam na stojący na przystanku. Już w czwartek piłam kawę za kawą, przegryzając gorzką czekoladą by dać radę sprzątać. Jestem niemal pewna, że w środę zostawiłam jakieś szmaty albo szczotki na placu boju. Nie jestem pewna, czy w czwartek zarejestrowałam właściwie swoje przepracowane godziny. Wieczorem miałam iść z Najstarszą wreszcie do lekarza naszego, ale sił zabrakło. Totalny brak energii - zimno, stan podgorączkowy i bóle wszystkich możliwych stawów, normalnie myślałam, że nie doczekam się w kolejce na kąpiel i spanie. Jakiś kurde wyjątkowo męczący tydzień. Pewnie przesilenie wiosenne wciąż daje o sobie znać. Tymczasem Najstarsza ma problemy z tym paluchem, który sobie była uszkodziła pod koniec stycznia podczas przerwy południowej na zamarzniętym podwórku. Prześwietlenie nie wykazało wtedy złamania, ale do dziś ten palec nie działa dobrze. Znaczy nie może go wyprostować. Gdy mówiła o tym w lutym, to stwierdziłam, że to pewnie normalne. Wszak jako adeptka sztuk walki nie raz miałam coś uszkodzone i wiem, że zwichnięcia czy skręcenia długimi miesiącami a nawet latami dokuczają. Zresztą to tylko paluszek, kto by się tam przejmował. Potem zwyczajnie o tym zapomniałam. Jak sobie przypominałam to był to np środek nocy albo niedziela czy coś w tym stylu. To właśnie cała ja - budzę sie w nocy i uświadamiam sobie, że o czymś ważnym zapomniałam, przez co nie śpię 3 godziny, a rano już nie pamiętam, a do tego jestem niewyspana.
W nawale zajęć o takich rzeczach się nie myśli, a dziecię me - w przeciwieństwie do dwójki młodszej - nie z tych co o sobie przypominają. W końcu opiekunka szkolna (coś w rodzaju higienistki?) poszła z nią do jakiegoś lekarza (pewnie był w szkole na jakichś badaniach czy coś) i on po obejrzeniu palucha, stwierdził, że jemu to na złamanie wygląda i być może teraz potrzebna będzie operacja. No i kazali pójść do jakiegoś lekarza swojego, żeby to obejrzał lub jakieś konkretne badania zrobił. No i to jest właśnie przykład momentu, w którym nachodzi mnie refleksja, czy jestem jakoś wyjątkowo nieodpowiedzialną matką, że zapominam pójść z dzieckiem do lekarza? Pewnie jestem. Bo porządne, wzorowe matki nie powinny chodzić do pracy, tylko zajmować się dziećmi, gotować im i małżonkowi dwudaniowe obiady, chodzić z nimi na spacery, czytać im bajki do poduszki, każdą w chwilę poświęcać na pielęgnowanie  domowego ogniska, a nie tylko ciągle latać z pracy na zakupy, z zakupów do szkoły, ze szkoły do pracy, jak ja to niefrasobliwie czynię...  Tylko skąd wtedy brać pieniądze na ich i swoje potrzeby? Nic to w czwartek nie dałam rady fizycznie, dziś byłam w Brukseli u psychologa, jutro i pojutrze jest weekend i nie ma doktora, w poniedziałek mam wywiadówkę, i nawet na niderlandzki nie zdążę, we wtorek jednak chyba się uda pójść do doktora wieczorem o ile uda mi się zarejestrować, bo w środę znowu szkoła, no i tak cały czas. Przegapisz swoje  5 minut i potem już dupa blada. Znowu tydzień trzeba czekać na następne, a do tego czasu się zapomni o co chodziło albo nowy niecierpący zwłoki problem wyniknie. Jak inni ten cyrk zwany życiem ogarniają? Jak wy to ogarniacie? Bo ja nie potrafię, zwyczajnie kurde nie potrafię!

 Dziś jednak mam zamiar się wyspać za cały poprzedni tydzień i jeszcze na następny.

Marne szanse, jak się ma dwóch facetów którzy nie potrzebują zbyt wiele snu, ale idę spróbować :-)











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko