Nie chce mi się pisać, ale nie mam na dziś żadnego sensownego planu, więc czymś trzeba się zająć.
Od kilku dni bolą mnie plecy i chyba najwyższa pora w końcu wybrać się do tego znachorologa, do którego wybieram się od 4 lat i nadal się nie złożyło. Ale już mam postanowienie noworoczne, że w tym tygodniu zadzwonię do jakiegoś i się umówię na wizytę.
Wczoraj całą noc mi się śniło, że bolą mnie plecy. Dlaczego? Bo mnie bolały! Przez to po 8 godzinach wstaję niewyspana i wkurzona. Siedzieć źle, leżeć źle, stać jeszcze gorzej... Bez sensu.
Dziś rano jednak postanowiłam poleżeć w łóżku znowu do 9tej mimo uczucia powolnego odpadania d... od reszty ciała. No ale pech chciał, że w nocy poprószył śnieg. W sensie że POPRÓSZYŁ - nie że napadało! Ot dwa płatki na krzyż. Nadal widać trawę i kamienie, ale...
- MAMA! ŚNIEG SPADŁ! - zaryczał jakiś straszny potwór nad moją głową.
- Super, ale mogę jeszcze pospać chwilę? - wymamrotałam pytanie retoryczne
- Tak, ale zrobisz mi naleśniki na śniadanie? Bo jestem głodny. - odpowiedział potwór naleśnikowy.
No ale dobrze, że wstałam i usmażyłam te naleśniki, bo teraz mamy gotowy obiad dla dzieci... dla nas jest wczorajszy do odgrzania.
Poza tym dziś mam dzień tumizwisizmu i nic z tym nie poradzi. Leżosiedzę na kanapie z poduszką pod obolałym częściem pleców i z kołdrą w postaci laptopa na brzuchu i piszę te głupoty na blogu.
Przez dwa dni robiłam zadanie z niderlandzkiego. Nie, żeby jakieś trudne było, ale jakoś nie mogłam ogarnąć tematu ekologii. No bo weź, ferie a tu zadanie domowe. Pff. Stwierdziłam ponadto , że jestem za stara na takie tematy i za dużo wiem o realiach tego świata, by przekonywająco prawić na temat jego ratowania w takiej czy innej dziedzinie. Już dawno doszłam do wniosku, że jednostka może całe nic w takich kwestiach jak ekologia, głód, wojny itp, bo zbyt duże pieniądze w to wchodzą i żadna korporacja ani żaden rząd nie ma interesu w poprawie stanów tych rzeczy, raczej wprost przeciwnie.
Jednak zadanie to zadanie - chcesz czy nie chcesz, trzeba je zrobić.
Mieliśmy przygotować dwuminutowe wideo, w którym przedstawiamy własny projekt ustawy, która w ciągu 2 lat zmniejszyła by wkład Belgii w niszczenie Ziemi. Takie pitu pitu. Nie ukrywam, że wolę tematy gdzie bardziej można się pobawić w wodolejstwo, bo mogę pójść na żywioł bez przygotowania, ale z drugiej strony doceniam takie, które wymagają ode mnie zagłębienia się w temat, gdyż dzięki temu uczę się wielu nowych słów, a często też - jak było właśnie w tym wypadku - poszerzam swoją wiedzę na temat Belgii. A o to w tym kursie chodzi :-)
Dwa dni czytałam i oglądałam filmy na temat ekologii i ochrony środowiska, bo raczej ciężko wymyślić coś nowego nie wiedząc, co jest stare :-) To jednak mnie znudziło tak, że gdy już wymyśliłam, co mogę zaproponować, to dobre chęci niemal całkowicie mnie opuściły. Ostatecznie nagrałam swoją wypowiedź, że tak powiem na odpier... i czym prędzej ją wysłałam mejlem do nauczyciela, żeby mnie przypadkiem nie kusiło dziś tego poprawiać. No bo bez przesady :-P Okazało się, że moja wypowiedź trwała dokładnie 2 minuty i 3 sekundy - jak w pysk strzelił :-)
Mam nadzieję, że następny temat będzie ciekawszy niż segregowanie śmieci i oszczędzanie wody :-)
Tymczasem jutro trzeba wracać do roboty. Też z jednej strony niby się nie chce, ale z drugiej już nie umiem siedzieć w domu, szczególnie o takiej porze roku. Co innego latem - można gdzieś połazić, pojechać, posiedzieć w słońcu, pogrzebać w kwiatkach. Teraz beznadzieja - zimno, ciemno, a do tego to irytujące nieprzyjemne mrowienie w plecach - ani siedzieć, ani leżeć, ani tym bardziej stać.
Młode też się nudzą, wszystkie trzy, bo ileż można grać na kompie, bawić się z królikiem, jeść słodycze - nie ma nic gorszego, niż brak konstruktywnego zajęcia. Młody już sam siebie przechodzi i cały czas głowę zawraca. Zanim nasmażyłam rano naleśników, on obszedł z tatą z chlebem do koników i wymacał śnieg w całej okolicy. Potem musieliśmy całą rodziną chodzić oglądać nową architekturę, jaką wybudował w swoim pokoju, graliśmy w memory i 4 w rzędzie, a on obrażał się za każdym razem, bo albo przegrał, albo ktoś mu zwrócił uwagę, że nie jego kolej. Rozmawialiśmy też z babcią przez skype...
Cholera jasna, przechodzi jakiś dziwny etap teraz. Znaczy Młody, nie babcia... Nie pamiętam, żeby dziewczyny taki miały, ale możliwe że mnie pamięć zawodzi. Domaga się uwagi 24 godziny na dobę - to raz. Dwa - nie chce spać w swoim pokoju. Trzy - obraża się, płacze, drze lub rzuca wszystkim z byle powodu. Przegrał - płacze. Nie wszedł pierwszy do domu - wyje. Ktoś zjadł ostatnie ciastko z pudełka - lament. W lodówce nie ma bananowego jogurtu, tylko 10 innych smaków - foch. Klocki się nie sczepiły jak chciał - wylatują z wielkim hukiem w powietrze. Tata odmawia wspólnej zabawy - "nie kocham cię już!". Uch! Każde dziecko przechodzi różne upierdliwe dla rodziców etapy, większość z nich cała Trójca zaliczyła po kolei w adekwatnym wieku. Każde miało np okres "ja sam/a" albo okres "cokolwiek by od ciebie chcieli, zawsze bądź przeciw". Był też czas "bez mamy żyć nie mogę", kiedy to matka nawet do wuceta szła z asystą.
Już przy Najstarszej nauczyłam się, że każdy z tych okresów trzeba przeczekać, bo one są naturalne w rozwoju każdego dziecka. Jednak inaczej wygląda przeczekiwanie gdy się ma 25 lat a inaczej, gdy ma się 40, inaczej przy pierwszym dziecku, inaczej przy trzecim, gdy to pierwsze już prawie dorosłe jest. Niestety cierpliwość i tolerancja rodzica jest odwrotnie proporcjonalna do jego wieku i stażu w rodzicielstwie. Dlatego CZASEM mam zwyczajnie dość bycia mamą przedszkolaka, który mimo całej swojej ogromnej słodyczy i wielkiej samodzielności, ciągle jeszcze jest ZA MAŁY na wiele rzeczy.
Są momenty, że nawet przytulanie budzi we mnie irytację, nad którą muszę panować. No, dziwne to i kilka lat temu pomyślałabym zapewne, że matka która tak mówi, jest nienormalna chyba. No cóż, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Dziś wkurza mnie, gdy Młody co pół godziny przychodzi się przytulać, szczególnie, gdy akurat zarabiam ciasto, czytam coś, rozmawiam przez telefon albo próbuję zapisać swoje myśli, zanim mi umkną. Nie jestem też zachwycona, gdy nie mogę sobie do woli dyskutować z małżonkiem, córkami czy koleżanką, bo Młody coś chce. Nie mogę się też doczekać kiedy draniuś wreszcie dorośnie do swojego pokoju na tyle, by ani nie zasypiać w naszym łóżku, ani nie wracać do niego po 1-2 godzinach po odtransportowaniu do swojego apartamentu. Pod tym względem jest wyjątkowo upierdliwy i niereformowalny. Już kilka razy udało nam się dojść do etapu, gdy zaczął zasypiać w swoim łóżku, gdy wystarczyło mu tam poczytać bajkę i poprzytulać na dobranoc lub pobawić się maskotkami, po czym kazał gasić księżyc (lampka nocna) i nawet wypędzał mnie do swojej sypialni, a sam zasypiał bez problemów i spał do rana. Jednak wystarczyło, że nagle złapał katar (latem alergia na pyłki) albo inne choróbsko się przyplątało i nie mogąc dobrze, spokojnie spać - przychodził do nas. Po wyzdrowieniu znowu trzeba było go przyuczać do własnego łóżka. Teraz jednak całkiem się coś potentegowało i wcale nie chce spać u siebie. To mówi, że się boi, to znowu stwierdza, że łóżko ma za niskie. Już z wieczora zapowiada ostro, by go nie odnosić, bo nie chce być sam. Rano zaś albo w środku nocy, czasem i przed północą przychodzi z wielkimi pretensjami "KTO MNIE ODNIÓSŁ?! NO KTO? Mówiłem, żebyście mnie nie odnosili. Nie lubię Was już! Mamo przytul mnie. Tato daj mi całuska"
Czasem na hecnych tekstach się nie kończy. Często jest płacz i rozpacz. Nie wiadomo, jak reagować, bo nie do końca wiem, czy to fanaberia przedszkolaka, jakich wszak mu nie brakuje, czy też faktyczny strach przed samotnością. Młoda przecież jest dużo starsza, a boi się być sama i boi się ciemności. Tak miała zawsze odkąd pamiętam. Nawet do kiosku, który widać było z okna, czy śmietnika nie mogłam wyjść, gdy w domu nie było chociażby siostrzyczki, czy koleżanki, bo wpadała w panikę. Dziś widzę, że próbuje pokonać tę fobię i czasem zostaje sama w domu, choć woli zostawać z kimś, nawet z braciszkiem. No i drzwi muszą pozostać otwarte, gdy jest sama. Można się śmiać, ale to jest poważny problem dla dziecka, nawet dla nastolatki. Dlatego właśnie nie naciskamy na Młodego, by spał sam, bo może też faktycznie się boi. Próbujemy cierpliwie czekać, aż dorośnie do etapu, w którym spanie z rodzicami jest obciachowe i się wyprowadzi do swojego pokoju.
Jednak o ile przebywanie z dzieckiem do trzech lat 24 godziny na dobę jest dla mamy czymś naturalnym i oczywistym, tak w przypadku starszej pociechy już nie koniecznie. Powoli zaczyna irytować, i ta irytacja rośnie z każdym miesiącem, bo matka też człowiek i czasem potrzebuje trochę pobyć sam na sam ze swoim mężem, choćby po to by obejrzeć sobie razem w spokoju dobry film inny niż Król Lew czy Minionki, a który przedszkolaki nie za bardzo oglądać mogą. O przyjemniejszych rzeczach to już nawet nie wspominam. Jak żyć, Panie? Jak żyć?
Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.
OdpowiedzUsuń