27 sierpnia 2019

To były fajne wakacje...

Wakacje zbliżają się ku końcowi. Pora zatem na podsumowanie tego tematu.

Chlebek na plaży w Zeebrugge
Muszę rzec, że to były jedne z lepszych wakacji, jakie przeżyłam w swoim krótkim 42-letnim życiu, jeśli nie najlepsze.

Na te wielce pozytywną ocenę składa się  kilka kwestii. Wakacje bowiem to skomplikowana sprawa. 

Wiadomo czym innym są wakacje dla ucznia, czym innym dla pracującego, czym innym dla zwykłego kura domowego.

Zwykły pospolity kur domowy raczej nie będzie się cieszył z wakacji spędzonych w domu. Przecie kur siedzi w domu cały rok, więc jak mu kto w wakacje kazuje tam nadal siedzieć, to kura krew zalewa. Tak myślę, ale nie jestem kurem domowym, więc nie wiem tego na 100%.

Jednakże taka istota pracująca, czyli na ten przykład ja, to - powiem wam szczerze - może być bardzo, ale to bardzo szczęsliwa móc zwyczajnie posiedzieć sobie w swoim własnym domu przez kilkanaście dni. Podejrzewam, że osoby niepracujące od kilku lat, mogą nie mieć nawet pojęcia, co to znaczy cieszyć się pobytem we własnym osobistym domu... Mogą tego w ogóle nie rozumieć.

Nie dawno rozmawiałam o tym z inną kobietą pracującą, z kobietą prowadzącą firmę. Obie doszłyśmy do wniosku, że człowiek jest przez większość roku raptem gościem we własnej chałupie, że człowiek nie ma czasu nabyć się we własnym domu, nacieszyć się jego istnieniem i zwyczajnie spokojnie na dupie w nim posiedzieć. Rano wybiega się o świcie, by wrócić do domu wieczorem. Wtedy wszystkie ręce na pokład i gotujemy obiad oraz ogaraniamy chatę, lekcje i te wszystkie inne rzeczy, na które kur domowy ma czas wtedy, gdy my pracujemy zawodowo. Potem trzeba się położyć, bo rano znowu robota. Zimą wychodzimy po ciemku i po ciemku wracamy. Nawet czasem to nie ma się kiedy przyjrzeć swojemu domowi i ludziom, z którymi się mieszka. W weekendy to znowu zakupy, jakieś kino, jakaś wycieczka, jakieś odwiedziny czy inna impreza na wiosce. I tak dni mijają w swoim szalonym tempie od wakacji do wakacji.

I proszę państwa, oto nagle ja kura pracująca pozwoliłam sobie po raz pierwszy  na cały długi  miesiąc wakacji. Dziś mogę rzec, iż to była doskonała decyzja i pewnie za rok zrobię to samo. Ludzie, to był niesamowity czas. Wreszcie mogłam się nacieszyć swoim pięknym domem i swoim przytulnym ogródkiem (choć trochę śmierdzącym sąsiadowimi psami).

Pogoda była wyśmienita, mogłam zatem wylegiwać się z książką (albo i bez) na kocyku i w hamaku, i po prostu kurde zwyczajnie nic nie robić przez całe dnie. Rozumiecie co to znaczy nic nie robić, nic nie musieć?! To wspaniałe uczucie. Do tego bardzo ładnie się w tym swoim ogródku opaliłam. Teraz mi każdy zazdrości opalonych kopyt, ha!

Muszelki w Zeebrugge

Wreszcie miałam czas by zwyczajnie, najzwyczajniej w świecie spokojnie pomyśleć o różnych sprawach, by pogadać z dziećmi, by zagrać z nimi w scrabble, uno, piłkarzyki, czy dupę biskupa, by obejrzeć z nimi i samemu Hobbita i inne filmy, które czekały na obejrzenie od wielu miesięcy, by przeczytać zaległe numery "Świata Nauki", "Wiedzy i Życia" oraz arcyciekawą książkę o Islamie. Miałam wreszcie czas, by popisać i pogadać szczerze z partnerem i wyjaśnic na spokojnie, co było do wyjaśnienia oraz naprawić, co było do naprawienia.  

Mnie już więcej nic do szczęścia nie potrzeba na dzień dzisiejszy, by uznać wakacje za bardziej niż udane.

Jednak to przecież nie wszystko, przecież byłyśmy też na kilku wycieczkach. Wspominany już na tym blogu wypad po cukierki do Maastricht był wielce owocny, pomimo że zgubiłam majtki ;-).  Zwiedziłyśmy wszak większość wyszukanych w przewodnikach  miejsc. Potem byliśmy jeszcze 3 razy na plaży w trzech różnych miejscach, w tym raz w najgorętszym dniu w roku, kiedy to kąpiel w morzu była iście niebiaską rozkoszą mmmmm. Do tego raz w pociągu poznałyśmy fantastyczną babcię, z którą świetnie się nam gawędziło i z którą uchachałyśmy się jak nigdy, i dzięki której dwugodzinna podróż minęła w przyjemnej atmosferze, mimo tego że trzeba było pół drogi stać w ścisku.

Były też wypady zakupowe do bliższych miasteczek, gdzie znowu wydawałyśmy hajs na słodycze, majtki i inne pierdołki. Możliwość spędzenia sporej ilości czasu na zakupach z własnymi dorastającymi dziećmi to wspaniała sprawa i niezmierna frajda. Uwielbiam moje nastocórki.

W te wakacje moja nastocórka zarobiła też własnoręcznie trochę euro, wykonując dodatkowe roboty u moich klientów - sprzątanie na basenie, odnawianie mebli ogrodowych. Ona się cieszy z pieniędzy,  a ja jestem z niej dumna. Wakacje były też dobre też dla jej dobrego samopoczucia, a to jest bardzo ważne.

jakaś przesiadka w Gent Sint-Pieters


No i na koniec ta wisienka na wakacyjnym torciku. Mój Małżonek przywiózł mi ze swoich wakacji jako pamiątkę to wszystko, co kocham najbardziej, czyli dobrą książkę, pachnące balsamy do ciała, moje ulubione czekoladki i seksowną bieliznę. Mniam! 


 A, jeszcze zapomniałabym o jednym. Wielce pozytywnym rezultatem wakacyjnych rozmyślań i wakacyjnego czasu, było przemalowanie naszej sypialni na bardziej adekwatne dla tego miejsca kolory. Nudną i zimną zieleń zastąpiliśmy czernią i krwistą czerwienią. Do tego kupiliśmy kremowy włochaty dywan i w podobnej tonacji pościel. Zaopatrzyliśmy się też w różne mini półeczki na nasze liczne świece, świeczki i świeczunie, bo oboje uwielbiamy świece w sypialni, szczególnie te pachnące z drewnianymi trzeszczącymi przyjemnie "knotkami". No bo czasem stawiamy świece na podłodze i kiedyś Młoda po coś poszła do naszej sypialni, po czym zaczęła się głośno zastanawiać, co my tam za satanistyczne rytuały żeśmy odprawiali XD. 

Teraz mamy bardzo ładną i bardzo zmysłową sypialnię... No co? Pewnie żeście myśleli, że w "naszym wieku" to już nietentego? Heloł. Właśnie w tym wieku, gdy nie ma się już przed soba tajemnic i tematów tabu, to dopiero można się tak na prawdę delektować seksem i swoją zmysłowością, odkrywać nowe rzeczy i zwyczajnie cieszyć się życiem, a w wakacje i na te sprawy ma się przecież więcej czasu i więcej ochoty, bo człowiek nie jest zmęczony jak wielbłąd po przejściu Sahary.

I tak okazuje się, że żeby wakacje można było uznać za udane, nie trzeba od razu jechać w podróż dookoła świata ani nawet do Egiptu, tylko trzeba robić dużo przyjemnych rzeczy, odpoczywać, fantazjować i cieszyć się każdą wolną chwilą w dowolnie wybrany przez siebie sposób, co nie znaczy, że nie można jechać w podróż. Zresztą męska część naszej Piątki pojechała sobie w te wakacje w podróż. Męską podróż. Byli w Polsce. Większość czasu Młody chorował i był osłabiony, bo złapał po drodze jakiegoś paskudnego wirusa i musiał wybrac antybiotyk, ale wrócił zadowolony, bo wybawił się z całą gromadą kuzynostwa i pograł z nimi w swoje ulubione gry. Mąż za to stwierdził, że ma dość Polski  i "polskości" na najbliższe lata i wnet jego kopyta na polskiej ziemi nie postaną haha. Zobaczymy.

Dla mnie zaś pozostaje nieodgadnionym zjawiskiem masowy wyjazd Polaków z zagranicy do Polski na wakacje. Ja tego zwyczajnie nie kumam. Nie no okej, o gustach się nie dyskutuje, jeden lubi pomarańcze, drugi jak mu stopy śmierdzą... Wiem, że ten czy ów zwyczajnie uwielbia Polskę, kocha ten kraj, jest nim zafascynowany, czuje się z nim związany, etc etc i dlatego musi odwiedzać Polskę na Wielkanoc, wakacje, Wszystkich Świętych, Boże Narodzenie, że lata do Polszy na każde urodziny, wesele, komunię, chcrzciny i każdą inną okazję. Niech lata, niech jeździ - jego życie, jego czas, jego pieniądze. Nie pojmuję tego, ale w sumie mnie to kij obchodzi, jak ktoś się bawi.

Jednak kiedy MNIE ludzie pytają, czy jadę na wakacje do Polski to, nie ukrywam, że mnie szlag trafia. Szczególnie jak dodaje, że "przecież wszyscy jeżdżą". Ja nigdy nie byłam, nie jestem i nie będę należeć do kategorii "wszyscy"!!! Ja należę do katagorii normalna inaczej. Raz se zapamietajcie ten prosty fakt, do jasnego grzyba!

Dlaczego ludziom tak trudno pojąć, że ja nie życzę sobie odwiedzać kraju, za którym - oględnie mówiąc - nie przepadam. Dlaczego niby ktoś uważa, że ja będę dla przyjemności, relaksu, wakacji jechać tam, skąd uciekłam? Tam, gdzie nota bene nie jestem ani mile widziana, ani chociażby akceptowana taka jaka jestem? Trzeba wam wiedzieć, że ja już nie zamierzam nigdy więcej udawać kogoś innego ani jeździć do Polski bez potrzeby.

Ostenda
Druga pokrętna ludzka  logika, która mnie bawi, to fakty geograficzno-matematyzne... Jestem pewna, że wielu ludzi z Polski marzy o tym (podobnie jak ja kiedyś), by choć raz zobaczyć Paryż, Londyn, czy choćby Brukselę, ale jest to dla nich ZA DALEKO i ZA DROGO więc nie zobaczają, co nie przeszkadza im uważać, że ja (czy wielu innych emigrantów) mając do wyżej wymienionych miejsc rzut beretem, będę mieć blisko do Polski albo tanio... LOL.


W czasie tych wakacji zrozumiałam jeszcze jedną ważną rzecz, a mianowicie to, iż to co ja uważam za fajne wakacje, czy fajne wakacyjne zajęcie, dla moich dzieci czy męża (a tym bardziej innych obcych ludzi) już takie nie będzie. Ba, w tej kwestii nie zgadzają się nawet ze sobą moje dwie osobiste nastocórki. Gdy jedna chciała podróżować pociągmi po całęj Belgii albo grać w karty, druga wolała grać w sieci ze znajomymi. Gdy druga chciała oglądać filmy, pierwsza wolała prowadzić wideorozmowy z psiapsiółami internetowymi. A gdy ja - wielce ucieszona - podzieliłam się dobrą (moim zdaniem!) nowiną, iż znajomi proponują nam na kolejne wakacje darmowy nocleg w swoim mieszkaniu w Maroku, to Młoda oświadczyła "no to se jedźcie, ja się nie wybieram nigdzie na dłużej jak 2 dni z tego domu". O i tak.

Wakacje to wielce skomplikowana sprawa. 
Nieuwpoort
Nieuwpoort
nasz zwykły las

Gent


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko