27 stycznia 2023

Po co jest szafa w lesie?

 Udało nam się znaleźć rower dla Epickiego Izydora! 

Posłuchałam sugestii i jeszcze raz zajrzałam na 2dehands. Tym razem oczywiście z nastawieniem, że i tak nic poczciwego nie będzie, a jak będzie, to na pewno na drugim końcu Belgii... Kilka miesięcy temu bowiem już szukałam tego cholernego roweru i tak właśnie było: albo złom, albo zdjęcie robione ziemniakiem, czyli kot w worku, albo dobry rower ale 500 euro... Ja nie mam cierpliwości do handlowania czymkolwiek używanym  i jak nie znajduję szybko, czego szukam, poddaję się. A teraz wpisałam parametry w apkę 2dehands i pyk, od razu widzę kozacką Nortę za 150 euro kilkanaście kilometrów od nas.

 Pojechaliśmy obejrzeć i faktycznie rower w bardzo dobrym stanie, wręcz idealnym. Właściciele, bardzo sympatyczni ludzie, powiedieli, że synowi właśnie nową Nortę kupili, bo wyrósł. Młodemu rower się spodobał i od razu zrobił jazdę próbną, po czym wrócił z uśmiechem na ustach, zatem zapłaciliśmy i zapakowali rower do bagażnika. Ludzie się cieszyli,  że rower będzie jeszcze komuś służył. A my się cieszymy, że Epicki ma czym jeżdzić.

W tym tygodniu Młody ani razu nie narzekał na to, że musi rowerem jeździć do szkoły. Jeździł uśmiechnięty, choć pogoda raczej taka sobie - zimno, mokro, ślisko, wiatr... Jednak sprawny, porządny rower to nie to samo co kawałek złomu no kółkach. Powiem tylko jedno - b'twina i inne tanie pseudo rowery trzymajcie lepiej ode mnie daleko, bo kogutem poszczuję.

To był miły i udany tydzień. Poza rowerem Młody miał jeszcze jedną niespodziankę w ostatnim czasie. Otóż w weekend nadarzyła się okazja, by odwiedził "swojego" psa Charliego. Historia poznania psów tu (kliknij). Nie już nie raz wspominałam, jesteśmy ludźmi raczej średnio socjalnymi . Czas wolny najchętniej i najczęściej spędzamy w swoim własnym małym rodzinnym gronie i dobrze nam z tym. Od czasu do czasu jednak zdarza nam się wyjść z jaskini do ludzi albo i do swojej jaskini jakiś obcych wpuścić. 


Znowu byliśmy w gościach.

Z zaproszenia do Naszych Nowych Znajomych wielce się ucieszyliśmy, bo w ten ponury zimowo-deszczowy czas człowiek zaczyna dostawać powoli korby. Ani na rowery wyjść, ani w ogrodzie posiedzieć, ani gdzie pojechać na włóczęgę się nie uśmiecha. Jednakowoż takie spotkania z randomowymi ludźmi to też zwykle trochę obawa jest, bo z ludżmi poznanymi przez internet nie zawsze kliknie i czasem dosyć sztywno takie spotkania wyglądają. Ze znajomościami z bloga czy instagrama jest taki plus, że ludzie nas, a przynajmniej mnie już troche znają i wiedzą czym się interesujemy, jakie są z grubsza nasze poglądy itd Mnie oczywistym się wydaje, że jak ktoś czyta, co piszę i wie, kim jestem, to nie będzie mnie zapraszał ani się wpraszał, gdy jego poglądy i poczucie humoru będą się drastycznie różnić od tych przedstawionych na moim blogu. 

Tym razem kliknęło i fajnie spędziliśmy czas i nagadaliśmy się za wszystkie czasy. Co ciekawe, chwilami miałam wrażenie, że znamy się już dobrych parę lat,  tak świetnie się rozumieliśmy i to zarówno babska jak chłopska część grupy. Czworonożna chyba też, bo nie zjedli nas ani nawet za bardzo nie zeszczekali.

Najmilsze jednak było patrzeć na Młodego i Charliego. Jak oni się polubili! Charlie najpierw umył Izydorowi portki jęzorem. Twarz też mu trochę umył. Siedział przed nim i patrzyli sobie w oczy. Potem Młody siedział na dywanie a psisko ułożywszy głowę na jego kolanach poszło w kimę, a Mały Człowiek go głaskał i głaskał, i głaskał. Niesamowite! Jeszcze nie dawno bał się wszystkich psów, nawet małych, ba, nawet kotów się bał. A teraz przystawia twarz do pyska takiego wielkiego psiska i tuli go z miłością wielką pełen szczęścia. Nie bał się nawet Moyry, która na niego szczekała za każdym razem, gdy tylko wstał, bo Moyry już takie są szczekliwe. Gdy szczekała, to miał wątpliwości, ale gdy podeszła i ulizała go w twarz, to tylko się śmiał i pieszczochał ją po plecach. Jak ja się cieszę, że odnalazł swoją miłość do psów, że już się nie boi. 

Charlie ❤️ Epicki Pies 






Szkolna wycieczka, której nie chcemy.

Kiedyś wychowawca Młodego przysłał mejl, że jeśli pogoda się nie zmeni przez tydzień, to wycieczka będzie klasowa. Na narty gdzieś pod niemiecką granicę. Biegać na nartach mają. Młody nie podziela entuzjazmu nauczyciela. Po pierwsze primo wyjazd o siódmej i powrót o osiemnastej. Młody twierdzi, że już 7 godzin dziennie w szkole to o siedem za dużo, a co dopiero 9 spędzonych z nauczycielem. I jeszcze żeby on o godzinę wcześniej wstawać musiał, niedoczekanie... No dobra, to akurat powiedział dla żartu. Powód drugi jest jednak poważniejszy. Młody i zimno się nie lubią. Jego ciało reaguje w dosyć niecodzienny i bardzo niemiły sposób. Już tu wspominałam, puchną mu dłonie i bolą okrutnie. Twarz podobnie. Nogi robią się ogniście czerwone w białe palmy i bolą. Wystarczy kilka minut na mokrym zimnie, a gdzie tu myśleć o kilku godzinach? Zatem mamy nadzieję, że pogoda dopisze i śnieg im stopnieje i żadnej wycieczki nie będzie. A jak będzie, to Młody nie pojedzie. Nawet jeśli trzeba będzie pójść po zwolnienie do lekarza, to pójdziemy. Już przy dużych popełniliśmy wiele błędów lekceważąc ich problemy zdrowotne i nic dobrego z tego nie wyszło. Wtedy jednak nie wiedzieliśmy, że one te problemy mają. Nie wiedzieliśmy czym jest autyzm, czy nadwrażliwość. Teraz wiemy i stawiamy granice.

Szafa w lesie.

Dawno nie byłam po drugiej stronie lasu, bo jak idę na spacer, to łażę z naszej strony, a jak jadę do lidla skuterem, to przez las nie mogę, bo nie wolno tam skuterem wjeżdżać. No ale skuter poszedł do naprawy, a potrzebowałam skoczyć na zakupy. Rowerem przez las do lidla mam najbliżej. Pomysł okazał się głupi, bo w lesie okropne błoto, mimo że droga główna jest trochę utwardzona. Niebezpiecznie jak dla takiej starej grąpy, która nie może utrzymać równowagi na błocie. Ale przejechałam. Tylko z powrotem gościńcem żem już wracała... bo bez przesadyzmu...

Jednak warto było przez ten las przejechać, bo na jego drugiej stronie ktoś opod moją tam nieobecność piękną niebieską szafę postawił, a głupio mieć niebieską szafę w lesie i nie mieć pojęcia o jej istnieniu c'nie?

Po co szafa w lesie? Po to samo co we wszystkich innych miejscach przy drodze. Szafy przy drodze w tym kraju to nie jest nic nadzwyczajnego, co jednak nie zmienia faktu, że ja ciągle się im przyglądam z zachwytem i z ciekawością oglądam ich zawartość. Zwykle są to szafy wymiany "weź jedną, a jedną zostaw" głosi zwykle napis. Chodzi oczywiście o książki. Przynosisz swoją książkę i zostawiasz w szafie, a wybierasz sobie inną do czytania. W okolicy mamy kilka takich szaf, ale ta leśna jest specyficzna, bo przeznaczona dla najmłodszych.

To stacja książek wędrujących, jak informuje napis. Dalszy opis mówi, że możemy wybrać sobie książkę. Po zeskanowaniu kodu, dowiemy, się, gdzie książka już była. Po przeczytaniu mamy położyć ją w miejscu, do którego lub przez które przychodzi wiele dzieci, ale można też odnieść ją do stacji, czyli do szafy.

Spotkałam już tu i ówdzie takie wędrujące książki w publicznych miejscach. Ostatnio bodajże na ławce przy popularnej ścieżce rowerowej widziałam książkę dla dzieci zapakowaną w worek, by deszcz jej nie zmoczył. W weekend pójdziemy z Młodym do szafy, a może sobie coś wybierze, bo chyba o roślinach jakąś pozycję widziałam przez szybę...





Zometa na wzmocnienie kości

We wtorek odebrałam w końcu pierwszą kroplówkę Zomety. To badziewie ma ponoć uszczelnić moje kości, co ma zabezpieczyć je przed ewentualnym przyczepieniem się do nich komórek rakowych. Czy to serio działa, trudno orzec, ale skoro medycy mówią, że może się przydać taka terapia dodatkowa, to biorę. Nie jest to refundowane, ale 150 euro raz na pół roku przez 3 lata to jeszcze nie jakiś koszmarny wydatek i na razie chyba mnie na to jeszcze stać. Następną porcję dostanę w lipcu, a za 3 miesiące mam do kontroli i na płukanie portu.

W szpitalu powiedzieli, że po tym paskudztwie mogę się czuć trochę grypowato i tak zaiście było. Na drugi dzień rano miałam chyba lekką gorączkę, delikatne rewolucje żołądkowe, osłabienie (większe niż normalnie), upierdliwe zawroty głowy i trzęsące się ręce. Przez co robota na początku była trochę utrudniona. Wszystko mi wypadało z rąk. Szczęście, że jak upadło mi pudełko metalowe z kilogramem koralików, to się nie otworzyło, bo może do teraz bym te kuleczki zbierała tam u klienta. A młody klientki, który wtenczas do przedszkola się zbierał, zaczął  sie chichrać pod nosem, jak o tym z nią zaczęłam rozmawiać. Mama mówi - ...To by nie było śmieszne. - A on - Było by! Hi Hi

Po tym wypadku z pudełkiem poprosiłam o szklankę wody i wzięłam Paracetamol. Grubo po godzinie przyniosło to jakieś efekty i trochę mi się poprawiło. Po przyjściu do domu jednak postanowiłam resztę dnia spędzić na kanapie. W ogóle środy ogłosiłam ostatnio wszem i wobec dniem odpoczynku matki i nie robię wtedy prawie nic. Zero gotowania. Każdy sam zdobywa pożywienie w tym dniu. Zero sprzątania u świń,  nawet jakby się od smrodu skarpetki filcowały. Zero odkurzania i mycia poza pracą. Kanapa i nicnierobienie. Na razie udało się to dwa razy pod rząd. 

A potem w czwartek nadrabiałam zaległości haha. Nawet w dupę się czasu nie było podrapać, a i tak mi zabrakło dnia, by trawy naciąć dla świnek. Małżonek po ciemku szukał... 

Trochę jakby od czapy, ale tak wyszło... Bo dwa obiady gotowałam (gulasz na dziś, by dziś nie gotować i by był lepszy), bo do sklepu jeździłam rowerem, bo skuter żeśmy zawozili do mechanika, bo myłam podłogi, a nie robię tego zbyt często, gdyż mi się nie chce...

Zapomniałam o dawce Decapeptylu. Dopiero wczoraj wieczorem popatrzyłam w kalendarz, a tam stoi wołami, że to dziś pora. Jednakże do tego potrzeba po pierwsze przynieść z apteki medykament, a po drugie umówić wizytę u doktora. Sie jakoś nie złożyło. Jak dziś wracałam od klienta, to baby akurat aptekę zamykały na przerwę. Wszystko przeciw! Potem dopiero Młoda na ochotnika poszła po ten szajs. Wizytę se na poniedzieli umówię i też będzie. 

Decapeptyl  (razem z koleżanką Femarą) zmniejsza poziom hormonów, którymi lubi karmić się rak - to jeśli idzie o działanie potencjalnie pozytywne, którego nie widzę i nie zobaczę, a mogę tylko ślepo wierzyć. Jeśli zaś idzie o odczuwalne działanie to powoduje ból stawów, zmęczenie, zaburzenia snu, suchoć pochwy i bolesne stosunki, zmniejsza... a raczaje całkowicie usuwa libido, obniża nastrój... Jednym słowem zajebioza! Mam się tym cieszyć przez 5 lat. No chyba, że wcześniej kojfnę, to krócej...

Zastanawiam się nad urodzinami Młodego, 

czy nie zorganizować znowu jakiejś porąbanej zabawy po raz ostatni, bo w średniej szkole przecież nikt urodzin już nie organizuje... Już kilka razy zdarzyło nam się wysmażyć odjechane urodziny tanim kosztem, ale dużym nakładem pracy i fantazji...

Cztery lata temu w lutym przebraliśmy się wszyscy za piratów i w tych ubraniach poszliśmy się tłuc po lesie. Dwie stare wariatki piratki i kilkanaście piraciątek. Fajna to była zabawa. Kliknij, by o tym poczytać.

Trzy lata temu przyjmowaliśmy gości w piżamach. Fajnie było, ale chałupa wyglądała potem jak po przejśiu tornado. Wszędzie poduszki, balony i popcorn. Kliknij by poczytać o piżama party.

Dwa lata temu była pandemia. Ludzie nie spotykali się z innymi.  Nikt nie organizował urodzin, a my TAK! Urodziny przez internet okazały się sukcesem. Nigdy już chyba nie zapomnę tego momentu, gdy wyszłam na chwilę z gry kalamburym w którą graliśmy online i spojrzałam na obraz z kamer, a tam całe rodziny pochylone nad ekranami... I te dekoracje, które dzieci w domach porozwieszały z okazji urodzin epickiego Izydora... To było piękne! By poczytać o urodzinach internetowych kliknij tu.

Od czasu tych koronowych urodzin chodzi za mną pomysł urodzin w terenie prowadzonych przez telefon, o którym to pomyśle gdzieś czytałam na stronie skautów. Nie pamietam szczegółów, ale mnie sam pomysł wystarczy, by napisać własny scenariusz... Tylko jeszcze nie wiem, czy mi się chce. Idea z grubsza wyglądała by tak, że goście oraz solenizat chodzą po wsi wykonując polecenia wysyłane im na telefon i przesyłając do prowadzącego odpowiedzi do wykonanych zadań. Myślę, że udało by się namówić do zabawy np piekarza, sklepikarza, czy panią z hurtowni napojów albo pana z budki z frytkami i jakby im zapłacił, to dali by uczestnikom frytki, ciastko czy colę na umówione hasło. Kilku ludzi też by pewnie znalazł, którzy by zgodzili się np odpowiedzieć odzewem na hasło albo pozwolili umieścić coś w swoim ogrodzie czy oknie, by to można było znaleźć... Zawsze można też po prostru kazać policzyć okna w szkole albo sprawdzć kolor skrzynki na listy przy numerze 15 na ulicy Miodowej. Na koniec wszyscy mogli by się spotkać u nas na chacie, by wypić razem zdobyty napój i zjeść kupiony na hasło pączek...

Tylko jeszcze nie wiem, czy mi się chce... Pomysł równie dobrze mogę wykorzystać na wakacjach zamiast na urodziny... bo kto głupiemu zabroni.

Nie mam natomiast pomysłu na torty... ani dla Małżonka, ani dla Synia. 

Małżonek przed chwilą spytał, czy piszę bloga, a gdy odpowiedziałam pozytywnie, to kazał napisać coś fajnego na Jego temat...

Mój mąż to spoko gość. 

Nie mówił, jak dużo ma być napisane ;-P





6 komentarzy:

  1. Za srodowy dzien Matki bardzo Cie pochwale :DDD Moze 2 takie dni w tygodniu plus weekend? :D Dzieciatka i Mezus usamodzielnia sie w trymiga! Bedziesz miala korzysci Ty i oni!

    Ciesze sie, ze rower macie dla Mlodzienca! Super wyglada, a Mlodzieniec przy nim taki dumny!

    Pogoda i u nas taka, ze nic tylko sie powiesic :P Jeszcze z miesiac przed nami. W marcu moze bedzie juz lepiej? Napewno beda dluzsze dni i wiecej slonca, a to juz duzo!

    Wyglada na to, ze nikt nie spisal Cie na straty i bardzo porzadnie Cie tam lecza :))) Tak trzymaj! Jeszcze troche wykrzesac z siebie pozytywnych mysli o koncu tej leczniczej imprezy i bedzie git!

    Posmialam sie czytajac, a dzis ja mam znizke humoru. Piatek, pol-wolny weekend, a mnie sie nic nie chce. I nie ma kto przytulac :( dziekuje Ci!

    Zrobcie ta impreze! Teraz czy pozniej, bedzie swietna! Dzieciaki zachwycone! No i pozdrow Mezusia od czytelniczki :))) Dobre Chlopisko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mężuś czyta tego bloga i komentarze systematycznie, to se sam przeczyta :-)
      A chłopisko z niego zaiste dobre i co jak co, ale jego na pewno nie trzeba "samodzielności" uczyć. Raczej wprost przeciwnie, bo to NIE jest zdecydownie typowy Poloczek, który w domu ma tylko żądania. Mój chłop pracuje ciężko, o wiele ciężej i więcej niż ja, ale mimo to po powrocie do domu jeszcze wypierze, gdy potrzeba, kurnik posprząta, gdy potrzeba, poodkurza, przyniesie trawy dla świń nawet z dalekiej łąki, czy zrobi każdą dowolną "babską" robotę, której nie zdążyłąm albo mi się nie chciało. Na jego głowie są tygodniowe zakupy (ja tylko dokupuję drobiazgi, gdy mi czegoś zabraknie, ale i tu dziecko zawsze chętne lecieć), pakowanie i wystawianie śmieci, przycinanie żywopłotu w sezonie. Kocha też gotowanie i w weekendy on rządzi w kuchni. Lubi też sprzątać... dawniej to w ogóle miał obsesję na tym punkcie i musiałam go nauczyć szanować twórczy nieporządek, bo ciągle tylko sprzatał i sprzątał i po mnie poprawiał siedem razy. Dzieciom też nauki nie potrzebne, bo uczyły się samodzielności od urodzenia. Nie muszę sprzątać za moimi dziećmi ani podstawiać im niczdego pod nos. Młodej zanoszę (albo tata) do pokoju herbatę, bo ze względu na dyspraksję sama ma z tym problem. Czasem pomagam jej zmienić pościel albo posprzątać ptasie gówno w pokoju, bo ze względu na autyzm dla niej jest to okropnie bolesne, ale mimo to, mimo bólu najczęściej sama to i tak robi, a potem odchorowuje leżąc skulona z bólu w łózku przez godzinę. Najstarsza pracuje więcej niż ja w tygodniu i robotę ma wcale nie lekką, a autyzm jej tego nie ułatwia, bo męczy się o wiele szybciej ni→ż normalni ludzie. Nie wymagam od niej, by jeszcze po pracy musiała coś robić w domu, bo taką suką nie jestem. Ona swój pokój też sama ogarnia, pościele zmienia, kwiaty podlewa... Więcej na prawdę nie potrzeba. Dzieci pieką i gotują dla siebie i dla rodzeństwa, a i starych też częstują ciastkami, naleśnikami czy sałatkami. Duże pomagają Młodszemu w każdym problemie, szykują mu posiłki, naprawiają komputer, gotowe są dać w ryj każdemu, kto by go skrzydzwił... Nasz dom to świetnie zorganizowana maszyna, gdzie każdy trybik jest za coś odpowiedzialny i każdy kręci całe dnie, w taki czy inny sposób przyczyniając sie do dobra wspólnego. Niestety choroby i schorzenia niektórych z nas bardzo ograniczają i nie można nas porównywać z innymi, którzy mają zdrowe i w pełni sprawne dzieci i sami są zdrowi. Ja robię najwięcej z domowych rzeczy typu sprzątanie czy gotowanie, bo najmniej i najbliżej domu pracuję, więc to rozumie się samo przez się. W środy mogę się opitalać, bo zawsze tylko do południa pracuję, w inne dni chodzę do roboty. Weekend jak jest robota to robimy ją razem, jak nie ma to razem sie opierdalamy. No chyba że mąż gotuje to wtedy ja się opierdalam. Musiałam to wyjaśnić, bo odniosłam wrażenie, że oceniasz nas w polskich kryteriach życia domowego, gdzie te "biedne" baby latają wkoło swoich chłopów i gówniaków niczym służące...

      Usuń
    2. Fajnie, ze tez w domu sobie towarzyszycie i dzielicie sie obowiazkami :) jestescie super rodzinka, nie mam watpliwosci! Ale i tak namawiam Cie do wiekszej ilosci odpoczynku i lenistwa ;) Wypoczety organizm szybciej sie zregeneruje po trudnym leczeniu. Mlody juz spory, dwie starsze pociechy dorosle :) Kiedy to minelo??? Czekam na kolejne opowiesci z Waszego zycia!

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Ba! Mam 14 lat doświadczenia zawodowego plus 20 lat doświadczenia domowego haha

      Usuń
  3. No macie szczęście do zakupów po prostu, niech rower dobrze i długo służy!
    Dogoterapia to jest to, byle pies był odpowiedni.
    Cudna ta szafa, nawet na oko, bo zawartości nie znam, ale miło popatrzeć , a w lesie spotkać, to już super!
    Wycieczki zimowe uskuteczniamy, ale na własnych zasadach, grupowe to nie dla nas, wiec młodemu sie nie dziwie, tym bardziej, gdy skutki zdrowotne odczuwa!
    Ostatni akapit rozwalił system!

    OdpowiedzUsuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima