Zimowa impreza w walońskim parku rozrywki Walibi udała nam się wyśmienicie. Pogoda spisała się na medal fundując nam słoneczny dzionek z temperaturą utrzymującą się w okolicach zera. Idealnie.
Dekoracje świąteczne parku budziły zachwyt, szczególnie gdy ciemno się zaczęło robić. Bajkowy klimat.
Było tak ładnie, że nawet Małżonek, który nie lubi parków rozrywki i któremu zdrowie nie pozwala z atrakcji parkowych korzystać, postanowił zostać z nami do końca. Plan bowiem był taki, że zawiezie nas autem do Walibi i wróci do domu, a my wieczorem powrócimy pociągiem. Został jednak i jeszcze twierdzi, że fajnie było i że mu się podobało, chociaż z ani jednej atrakcji nie skorzystał, a tylko jakiegoś burgera wtrząchnął i kawy się napił. Patrzył jednak z niedowierzaniem, jak my pchamy się kolejno do coraz bardziej wątpliwych i coraz bardziej przerażających atrakcji. Nawet nagrywał i zdjęcia robił, co mu się wielce chwali, bo teraz możemy sobie to oglądać i wspominać wrażenia.
Stara ze Starym w parku rozrywki |
Najstarsza tylko miała jakiś kiepski nastrój i rano oświadczyła, że nie ma chęci iść, a teraz trochę żałuje.
Nic to, może jeszcze nie jedna okazja się zdarzy na rodzinny wypad do tego czy innego pretparku .
Dla Młodego była to pierwsza wizyta w Walibi i szybko się przekonał, co miałyśmy z Młodą na myśli twierdząc, że Walibi ma atrakcje dla zaawansowanych użytkowników. Już przejażdżka ciuchcią Calamity Mine, która plasuje się wg naszej oceny w kategorii średnie wrażenia, na Młodym wrażenie zrobiła raczej mocne. Po przejażdżce z pozoru spokojną kolejką Tiki-Waka chyba nawet lekkiej traumy się nabawił i to zniechęciło go do testowania rollercoastera Cobra i Pulsara. Na Weerwolfa, na której to kolejce jeździłyśmy z Młodą po ciemku, Młody też nie reflektował przez te złe doświadczenia z Tiki-Waka.
Przyznaję, że i mnie Tiki-Waka niemiło zaskoczyła - dużo straszniejsza niż się z dołu wydaje i gorsze, zdecydowanie bardziej niemiłe wrażenia niż taki np rollercoaster z pętlą. Wszystko kwestia zabezpieczeń, czyli zamknięcia. Na takim rollercoasterze zamknięcie jest zwykle bardzo stabilne i zamykane z góry automatycznie, co daje poczucie bezpieczeństwa. Natomiast zwykłe kolejki tylko jakąś dygoczącą rurę w pasie mają, a często nawet trzymać się nie ma czego, przeto człek ma podczas szybkiej jazdy wrażenie, że zaraz wypadnie, a to nie jest miłe… choć taki pewnie jest zamysł.
Na wieżę Dalton Terror Młody skubaniec wjechał, na co ja jeszcze ciągle się nie odważyłam, bo obawiam się, że spadanie z 77 metrowej wieży prosto w dół z dużą prędkością może wywrócić mi żołądek na lewą stronę… czyli innymi słowy, się porzygam… To samo się tyczy popieprzonej huśtawki Buzzsaw na którą Moda poszła, ale ja i Młody uznaliśmy, że wiszenie do góry nogami to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej, ani nawet w ogóle lubią.
Kręcenie w beczkach Spinning Vibe i zwykła karuzela łańcuchowa, które są moimi ulubionymi niestrasznymi i relaksującymi atrakcjami wszystkim nam się podobało.
Co do psychodelicznej kolejki Psyke Underground, która zasuwa w rytm psychodelicznej muzy w te i nazad w wielkiej ciemnej rurze oświetlanej tylko czasem błyskami stroboskopu, Młody miał trochę cykora, ale wsiadł, a potem cieszył się, że się tym przejechał, choć dostarczyło mu to zaiste mocnych wrażeń, bo ciągle był w stresie po cholernej Tiki- Waka.
Mnie ta spora dawka adrenaliny zdecydowanie była potrzebna i wielce pożądana. Wieczorem czułam się wreszcie po raz pierwszy od wielu miesięcy, jeśli nie lat, bardzo szczęśliwa i zrelaksowana. Adrenalina to raz, a dwa to piękno tych wszystkich cudnie migających światełek. Nie mogłam się na te cuda napatrzeć. Chłonęłam te wszystkie wrażenia wszystkimi moimi zmysłami. Wysoka wrażliwość powoduje, że takie piękne widoki odczuwam i przeżywam nader intensywnie.
O, jakiż to był piękny, fantastyczny dzień! A nawet nie kosztował nas wiele, bo przecież tylko po 15€ od osoby zapłaciliśmy, plus żarełko w parku oraz paliwo, ale od nas do tego parku jest raptem 50 km, więc i to nie wydatek.
Jestem usatysfakcjonowana i dumna z siebie, że wsiadłam do Pulsara, która to atrakcja jeszcze poprzednim razem budziła moje przerażenie od samego na nią patrzenia z perspektywy gapia. Pulsar okazał się ekscytujący, ale nie za bardzo straszny. Ot tak, w sam raz.
Wreszcie udało mi się spełnić moje małe marzenie, które towarzyszyło mi chyba od dzieciństwa, ale najpierw nie było możliwości, a potem brakowało odwagi i gotowości na to wyzwanie. Przejażdżka rollercoasterem z pętlą. Przejechałyśmy się z Młodą Cobrą i okazało się to bardzo fajne. Zatem to raczej nie była ostatnia przejażdżka czymś takim.
Z Młodych też jestem bardzo dumna. Raz, że pokonują swój strach i decydują się na skorzystanie z takich emocjonujących atrakcji, a dwa, że wiedzą, czego w danym dniu chcą, czego potrzebują i że potrafią rozpoznać, gdzie danego dnia leży granica i ten fakt uszanować. Cieszę się też, że rozumieją i szanują też potrzeby i granice innych, że jedno drugiego nie przekonuje na siłę ani w żaden sposób nie wyśmiewa, gdy ktoś powie pas i że troszczą się o siebie wzajemnie, że dzielą się wrażeniami, uczuciami, obawami.
Tylko jedno wszystkim nam się w uszy rzuciło, że "Naszych" w ogóle nie słyszeliśmy, co jest bardziej niż dziwne jeśli chodzi o takie miejsca. Zawsze co najmiej z 10 razy słyszymy gdzieś koło nas w poblizu język polski, a tym razem wszędzie tylko francuski i niderlandzki wybrzmiewał. W końcu Młoda jedyna ogarnięta w rodzinie stwierdziła, że przecież to koniec grudnia i wszyscy są teraz w Polsce. Młody za to kolegę z klasy widział, jak się kręciliśmy w beczkach i nawet sobie pomachali, ale tamten chyba w inną stronę poszedł, bo więcej się na jego rodzinę nie natknęliśmy przez cały dzień.
A wy lubicie tego typu miejsca?
z przodu dekoracje i staw, a w tle Pulsar oraz wieża Dalton Terror |
po lewej w tle rura od Psyke Undergrond (w tym jedzie kolejka) |
z tyłu drewniana budowla kolejki Weerwolf |
fajnie się jedzie z góry w dół po ciemku na tej konstrukcji - widok z góry zacny |
🐍 Cobra 🎢 |
cholerna Tiki-Waka |
wsiedliśmy do Tiki-Waka |
zapieprzamy w Calamity Mine |
wirujemy w beczkach Spinning Vibe |
Calamity Mine |
Buzzsaw - Młoda jedyna odważna |
tor Calamity Mine |
Dalton Terror - Młodzi czekają, by polecieć 77 metrów w dórę |
W zasadzie nie bywam, latem zabraliśmy wnuka do wesołego miasteczka, ale tandetne strasznie było i drogie. Miasteczka ze światełkami i lamami tak, ale z urządzeń typu karuzela itp. nie mogę korzystać, zawroty głowy murowane.
OdpowiedzUsuńFajnie, ze udało Wam się tak miło i rodzinnie spędzić czas.
Podczas naszej wycieczki Młoda podzieliła się ze starymi informacją zdobytą od polskich kumpli, która ją wielce zszokowała, że słynny polski park rozrywki Energyland, ma ceny w przeliczeniu na euro mniej więcej takie same jak nasze belgijskie parki, co na polskie realia musi być nienormalnie drogie. Tu parki rozrywki nie są drogie, ale wesołe miasteczka które u nas są na każdej wiosce podczas kermisu (taki jarmark, porównywalny do odpustów w PL, bo to co roku w tym samym czasie się odbywa) to też powodują opad szczęki, bo każda przejażdżka na byle gównianej karuzeli czy innej tam wątpliwej atrakcji to osobna opłata i jest to zwykle 5-10€, co przy dwójce czy trójce dzieci generuje wydatki rzędu kilkuset euro w jeden dzień, a kermis trwa tydzień. Park zapłacisz raz 30-40 ojro i bawisz się cały dzień.
UsuńMałżonek własnie też ma zawroty głowy nieliche a do tego klaustrofobię i temu podobne dolegliwości, zatem też może tylko patrzeć.
Nie,nie wszyscy sa w Polsce.Mam wolne w pracy miedzy od swiat az do 3go stycznia,korzystam by zobaczyc wystawy w Liege,Antwerpii,jarmarki swiateczne itp.Moi przyjaciele,znajomi to w 90% Beldzy,wiec jak gdzies jestem z nimi nie rozmawiam po polsku.Pozdrawiam cieplo!
OdpowiedzUsuńWiem, że nie wszyscym wszak my też nigdy nie jeździmy do PL (i chyba większość moich znajomy zostaje w BE), ale mnóstwo rodaków ciągnie do Polski na święta i to daje się zauważyć. Ten trend obserwuje tez na insta, gdzie nagle u większości obserwowanych zagranicznych profili Polaków królują fotki z PL. Pozdrawiam
UsuńW Niemczech na latającym dywanie- tylko rura zabezpieczała- byłam pewna że wylecę, nie, dzięki, nie dla mnie. Nie bałaś się o synka?
OdpowiedzUsuń