30 grudnia 2024

Park rozrywki Walibi w świątecznej odsłonie

 Zimowa impreza w walońskim parku rozrywki Walibi udała nam się wyśmienicie. Pogoda spisała się na medal fundując nam słoneczny dzionek z temperaturą utrzymującą się w okolicach zera. Idealnie.

Dekoracje świąteczne parku budziły zachwyt, szczególnie gdy ciemno się zaczęło robić. Bajkowy klimat.

Było tak ładnie, że nawet Małżonek, który nie lubi parków rozrywki i któremu zdrowie nie pozwala z atrakcji parkowych korzystać, postanowił zostać z nami do końca. Plan bowiem był taki, że zawiezie nas autem do Walibi i wróci do domu, a my wieczorem powrócimy pociągiem. Został jednak i jeszcze twierdzi, że fajnie było i że mu się podobało, chociaż z ani jednej atrakcji nie skorzystał, a tylko jakiegoś burgera wtrząchnął i kawy się napił. Patrzył jednak z niedowierzaniem, jak my pchamy się kolejno do coraz bardziej wątpliwych i coraz bardziej przerażających atrakcji. Nawet nagrywał i zdjęcia robił, co mu się wielce chwali, bo teraz możemy sobie to oglądać i wspominać wrażenia.

Stara ze Starym w parku rozrywki


Najstarsza tylko miała jakiś kiepski nastrój i rano oświadczyła, że nie ma chęci iść, a teraz trochę żałuje. 

Nic to, może jeszcze nie jedna okazja się zdarzy na rodzinny wypad do tego czy innego  pretparku .

Dla Młodego była to pierwsza wizyta w Walibi i szybko się przekonał, co miałyśmy z Młodą na myśli twierdząc, że Walibi ma atrakcje dla zaawansowanych użytkowników. Już przejażdżka ciuchcią Calamity Mine, która plasuje się wg naszej oceny w kategorii średnie wrażenia, na Młodym wrażenie zrobiła raczej mocne. Po przejażdżce z pozoru spokojną kolejką Tiki-Waka chyba nawet lekkiej traumy się nabawił i to zniechęciło go do testowania rollercoastera Cobra i Pulsara. Na Weerwolfa, na której to kolejce jeździłyśmy z Młodą po ciemku, Młody też nie reflektował przez te złe doświadczenia z Tiki-Waka.

Przyznaję, że i mnie Tiki-Waka niemiło zaskoczyła - dużo straszniejsza niż się z dołu wydaje i gorsze, zdecydowanie bardziej niemiłe wrażenia niż taki np rollercoaster z pętlą. Wszystko kwestia zabezpieczeń, czyli zamknięcia. Na takim rollercoasterze zamknięcie jest zwykle bardzo stabilne i zamykane z góry automatycznie, co daje poczucie bezpieczeństwa. Natomiast zwykłe kolejki tylko jakąś dygoczącą rurę w pasie mają, a często nawet trzymać się nie ma czego, przeto człek ma podczas szybkiej jazdy wrażenie, że zaraz wypadnie, a to nie jest miłe… choć taki pewnie jest zamysł. 

Na wieżę Dalton Terror Młody skubaniec wjechał, na co ja jeszcze ciągle się nie odważyłam, bo obawiam się, że spadanie z 77 metrowej wieży prosto w dół z dużą prędkością może wywrócić mi żołądek na lewą stronę… czyli innymi słowy, się porzygam… To samo się tyczy popieprzonej huśtawki Buzzsaw na którą Moda poszła, ale ja i Młody uznaliśmy, że wiszenie do góry nogami to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej, ani nawet w ogóle lubią.

Kręcenie w beczkach  Spinning Vibe i zwykła karuzela łańcuchowa, które są moimi ulubionymi niestrasznymi i relaksującymi atrakcjami wszystkim nam się podobało. 

Co do psychodelicznej kolejki Psyke Underground, która zasuwa w rytm psychodelicznej muzy w te i nazad w wielkiej ciemnej rurze oświetlanej tylko czasem błyskami stroboskopu, Młody miał trochę cykora, ale wsiadł, a potem cieszył się, że się tym przejechał, choć dostarczyło mu to zaiste mocnych wrażeń, bo ciągle był w stresie po cholernej Tiki- Waka.

Mnie ta spora dawka adrenaliny zdecydowanie była potrzebna i wielce pożądana. Wieczorem czułam się wreszcie po raz pierwszy od wielu miesięcy, jeśli nie lat, bardzo szczęśliwa i zrelaksowana. Adrenalina to raz, a dwa to piękno tych wszystkich cudnie migających światełek. Nie mogłam się na te cuda napatrzeć. Chłonęłam te wszystkie wrażenia wszystkimi moimi zmysłami. Wysoka wrażliwość powoduje, że takie piękne widoki odczuwam i przeżywam nader intensywnie.

O, jakiż to był piękny, fantastyczny dzień! A nawet nie kosztował nas wiele, bo przecież tylko po 15€ od osoby zapłaciliśmy, plus żarełko w parku oraz paliwo, ale od nas do tego parku jest raptem 50 km, więc i to nie wydatek.

Jestem usatysfakcjonowana i dumna z siebie, że wsiadłam do Pulsara, która to atrakcja jeszcze poprzednim razem budziła moje przerażenie od samego na nią patrzenia z perspektywy gapia. Pulsar okazał się ekscytujący, ale nie za bardzo straszny. Ot tak, w sam raz.

 Wreszcie udało mi się spełnić moje małe marzenie, które towarzyszyło mi chyba od dzieciństwa, ale najpierw nie było możliwości, a potem brakowało odwagi i gotowości na to wyzwanie. Przejażdżka rollercoasterem z pętlą. Przejechałyśmy się z Młodą Cobrą i okazało się to bardzo fajne. Zatem to raczej nie była ostatnia przejażdżka czymś takim. 

Z Młodych też jestem bardzo dumna. Raz, że pokonują swój strach i decydują się na skorzystanie z takich emocjonujących atrakcji, a dwa, że wiedzą, czego w danym dniu chcą, czego potrzebują i że potrafią rozpoznać, gdzie danego dnia leży granica i ten fakt uszanować. Cieszę się też, że rozumieją i szanują też potrzeby i granice innych, że jedno drugiego nie przekonuje na siłę ani w żaden sposób nie wyśmiewa, gdy ktoś powie pas i że troszczą się o siebie wzajemnie, że dzielą się wrażeniami, uczuciami, obawami.

Tylko jedno wszystkim nam się w uszy rzuciło, że "Naszych" w ogóle nie słyszeliśmy, co jest bardziej niż dziwne jeśli chodzi o takie miejsca. Zawsze co najmiej z 10 razy słyszymy gdzieś koło nas w poblizu język polski, a tym razem wszędzie tylko francuski i niderlandzki wybrzmiewał. W końcu Młoda jedyna ogarnięta w rodzinie stwierdziła, że przecież to koniec grudnia i wszyscy są teraz w Polsce. Młody za to kolegę z klasy widział, jak się kręciliśmy w beczkach i nawet sobie pomachali, ale tamten chyba w inną stronę poszedł, bo więcej się na jego rodzinę nie natknęliśmy przez cały dzień.

A wy lubicie tego typu miejsca? 

z przodu dekoracje i staw, a w tle Pulsar oraz wieża Dalton Terror




po lewej w tle rura od Psyke Undergrond (w tym jedzie kolejka)








z tyłu drewniana budowla kolejki Weerwolf

fajnie się jedzie z góry w dół po ciemku na tej konstrukcji - widok z góry zacny








🐍 Cobra 🎢



cholerna Tiki-Waka

wsiedliśmy do Tiki-Waka

zapieprzamy w Calamity Mine

wirujemy w beczkach Spinning Vibe

Calamity Mine

Buzzsaw - Młoda jedyna odważna

tor Calamity Mine

Dalton Terror - Młodzi czekają, by polecieć 77 metrów w dórę


Poniżej kilka wideo. Pierwsze to zjeżdżanie na dętkach ;-) Głupie, ale zabawne. 🤣 

Na poniższym video moja i Młodej przejażdżka na Pulsarze. Młoda w żółtej kurtce, a ja gdzieś obok.  Tylko trochę nas zmoczyło.

Poniżej magiczny wieczorny widok na nadwodną część parku.

Kręcimy się w beczkach. Kocham tę atrakcję. 



5 komentarzy:

  1. W zasadzie nie bywam, latem zabraliśmy wnuka do wesołego miasteczka, ale tandetne strasznie było i drogie. Miasteczka ze światełkami i lamami tak, ale z urządzeń typu karuzela itp. nie mogę korzystać, zawroty głowy murowane.
    Fajnie, ze udało Wam się tak miło i rodzinnie spędzić czas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podczas naszej wycieczki Młoda podzieliła się ze starymi informacją zdobytą od polskich kumpli, która ją wielce zszokowała, że słynny polski park rozrywki Energyland, ma ceny w przeliczeniu na euro mniej więcej takie same jak nasze belgijskie parki, co na polskie realia musi być nienormalnie drogie. Tu parki rozrywki nie są drogie, ale wesołe miasteczka które u nas są na każdej wiosce podczas kermisu (taki jarmark, porównywalny do odpustów w PL, bo to co roku w tym samym czasie się odbywa) to też powodują opad szczęki, bo każda przejażdżka na byle gównianej karuzeli czy innej tam wątpliwej atrakcji to osobna opłata i jest to zwykle 5-10€, co przy dwójce czy trójce dzieci generuje wydatki rzędu kilkuset euro w jeden dzień, a kermis trwa tydzień. Park zapłacisz raz 30-40 ojro i bawisz się cały dzień.
      Małżonek własnie też ma zawroty głowy nieliche a do tego klaustrofobię i temu podobne dolegliwości, zatem też może tylko patrzeć.

      Usuń
  2. Nie,nie wszyscy sa w Polsce.Mam wolne w pracy miedzy od swiat az do 3go stycznia,korzystam by zobaczyc wystawy w Liege,Antwerpii,jarmarki swiateczne itp.Moi przyjaciele,znajomi to w 90% Beldzy,wiec jak gdzies jestem z nimi nie rozmawiam po polsku.Pozdrawiam cieplo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że nie wszyscym wszak my też nigdy nie jeździmy do PL (i chyba większość moich znajomy zostaje w BE), ale mnóstwo rodaków ciągnie do Polski na święta i to daje się zauważyć. Ten trend obserwuje tez na insta, gdzie nagle u większości obserwowanych zagranicznych profili Polaków królują fotki z PL. Pozdrawiam

      Usuń
  3. W Niemczech na latającym dywanie- tylko rura zabezpieczała- byłam pewna że wylecę, nie, dzięki, nie dla mnie. Nie bałaś się o synka?

    OdpowiedzUsuń

Komentujesz na własne ryzyko