Co jakiś czas zbiera mi się na refleksje i wspomnienia zwiazane z naszą emigracją. Tym razem pod lupę wzięłam m.in. tytuł tego bloga, którego zaczęłam pisać nie długo po osiedleniu się tutaj...
Czy tytuł jest ciągle aktualny? Oczywiście! Belgia jest przecież ciągle naszym domem. Co więcej, jest to nasz jedyny dom. Innego nie mamy. Dlatego czasem dosyć mnie irytują sugestie mniej lub bardziej przypadkowych ludzi na temat jakiegoś powrotu do Polski czy pytania w stylu, czy ja to aby na pewno ciągle dobrze się czuję w TYM kraju.
Odpowiedzcie sobie tu najsampierw na pytanie, czy jak macie gorączkę, łeb was napierdziela itp to czy wtedy ma znaczenie, że mieszkacie akurat tam gdzie mieszkacie? Czy gorączka jest mniej odczuwalna w Szczecinie niż na ten przykład w Berlinie? A może biegunka jest fajniejsza w Zielonej Górze niż w Chicago? Albo może złamana noga szybciej się w Rzeszowie zrasta niż w Brukseli? Nie wiem, jak wy, ale ja myślę, że w każdym miejscu na ziemi człowiek raz lepiej się czuje, a raz gorzej, w każdym można zachorowac, ulec wypadkowi, w każdym może lepiej się powodzić albo gorzej. Wszędzie można w jeden dzień stracić dom w pożarze albo wygrać milion w loterii.
Jednakże nie zmienia to faktu, że w każdym miejscu żyje się trochę inaczej albo i całkowicie inaczej niż w innym, ale też różne miejsca mają wiele wspólnych lub podobnych rzeczy. Do tego poszczególni ludzie, choć wszyscy podobnie wyglądają to od siebie się jednak różnią.
Od kilkunastu lat mieszkam w małej wiosce pod Brukselą. Tu jest mój dom. Tu jest moje miejsce. Jeśli skądś wracam, to wracam właśnie do tej wioski, do naszego domu. Gdy mówię o moim domu, myślę o tym właśnie miejscu i moich bliskich, którzy ze mną mieszkają, bo razem stanowimy NASZ DOM.
Jeśli uda nam się znaleźć dla nas nowy dom w innym miejscum czy to w Belgii, czy w Niemczech, czy w Polsce, czy Abu Dabi, to wtedy aktualne miejsce przestanie być naszym domem, a zacznie być nim to nowe. Wtedy nie będziemy wracać do tego miejsca, tylko do nowego. Niby oczywiste i logiczne, ale wielu zdaje się mieć co do tego jakieś wątpliwości.
Znam ludzi, którzy mają pod dwa domy albo i trzy. Raz mieszkają w jednym, raz w drugim i w trzecim. Ich sytuacja jest dosyć skąplikowana. Niektórzy koledzy moich dzieci np mają jeden dom u mamy, a jeden u taty. Niektórzy znajomi mieszkają w dwóch krajach po chwili na zmianę, bo tego wymaga od nich ich np ich praca. Albo zwykła fantazja.
Ja jednak mam tylko jeden dom. Ten tutaj w wiosce pod Brukselą. Ten tutaj w Belgii.
Belgia jest moim domem.
Mieszkam w tym kraju w tym samym miejscu od kilkunastu lat.
Jestem częścią społeczności.
Znam sąsiadów a oni mnie. Wiem, kto jest fajny i do kogo można w razie co po pomoc uderzyć czy szklankę cukru pożyczyć, a kto gotów cię okraść w biały dzień lub nóż w plecy wbić.
Znam naszych listonoszów.
Znam sprzedawców w okolicznych sklepach, kojarzę nauczycieli z okolicznych szkół, fryzjerów, dostawców pizzy.
Wiem, jak działają poszczególne urzędy i inne tam instytucje.
Wiem z grubsza, gdzie co załatwić, jak wygląda system szkolny, jak się szuka pracy, jak i gdzie mogę się leczyć, gdzie naprawic rower, a gdzie zjem najlepszy obiad i wypiję najlepszą kawę.
Znam tutejsze legendy, ciekawostki, plotki, historię, zabytki, trasy rowerowe.
Jestem tu u siebie.
Czy znam wszystkich ludzi i wiem wszystko o tym kraju? Oczywiście że nie. Tak samo jak po 35 latach mieszkania w Polsce tego nie wiedziałam i wszystkich nie znałam. Ty znasz?
To nawiązanie do śmiesznych, ale bardzo popularnych pytań tubylców, którzy dowiadując się z jakiego kraju pochodzę, często pytają coś w ten deseń:
- O, w sąsiedniej wiosce mieszka/u mnie w pracy też jest/w szpitalu pracuje/u mojej mamy sprząta (niepotrzebne skreślić) Polka! Zosia* (wstaw dowolne imię) ma na imię. Znasz ją?
Taa, znam wszystkich Polaków w Belgii haha.
Czy skoro uznaję Belgię za swój dom, to wszystko musi mi się tu podobać, wszystko muszę uwielbiać, szanować, kochać, chwalić? Bynajmniej! Nawet we własnym domu (tym takim fizycznym) i we własnej najbliższej rodzinie znajdzie się wiele rzeczy, do których można się przyczepić, które mnie irytują. Tam domu. Patrzę na siebie samą i cały zeszyt skarg i zażaleń jestem w stanie upisać na swój temat, bo ideałem przecież nie jestem pod żadnym względem.
Mój wielki zachwyt Belgią, którym emanowałam przez kilka lat, gdy co raz to nowe zajebiste rzeczy odkrywałam już dawno przygasł. Mieszkam tu już kilkanaście lat, a to kawał czasu i wszystko mi już dawno spowrzedniało i stało się częścią szarej codzienności. Dziś już o wiele bardziej trzeźwo oceniam belgijską rzeczywistość. Dziś patrzę na świat jak Belguska, jak tubylec, a nie jak obcy, nie jak nowicjusz, czy turysta. Bo Belgia to mój dom. Ty mieszkam. Tu żyję. Tu pracuję. Tu choruję. Tu płacę podaki i stąd pobieram zasiłki. Tu wydaję pieniądze.
Dziś opowiem, co mi się po tych nastu latach nadal podoba, a co mnie wkurza, martwi, przeraża. No, nie opowiem wszystkiego, bo to tygodnia by brakło, tyle jest różnych dziedzin, aspektów życia, możliwości...
Powiem o sprawach, które mnie bezpośrednio dotyczą, które były lub są naszym udziałem i które akurat mi na myśl przyjdą...
Pozytywy, rzeczy dla których warto mieszkać we Flandrii.
Opieka zdrowotna
Nie lubię chodzić po doktorach, ale muszę z przyczyn różnych i na prawdę cieszę się, że mogę chodzić po tych doktorach w tym kraju. Do wielu rzeczy mogę się przyczepić, bo jak ktoś chce psa walnąć, to kij znajdzie, ale ogólnie oceniam tutejszą służbę zdrowia bardzo wysoko i bardzo pozytywnie.
Po pierwsze podejście do klienta/pacjenta. Doktory nie mają się tu za bogów. Z wieloma, szczególnie młodymi gada człowiek jak ze starym kumplem . Mówią do człowieka po imieniu, żartują, heheszkują, ale jednocześnie człowiek się czuje zaopiekowany i poważnie traktowany. Nie ma wyśmiewanaia, że np ktoś igieł się boi. Nie ma głupich pytań. Można pytać dowolną ilość razy o najgłupsze rzeczy, co nam sie zdarza często i nigdu nikt nas nie wyśmiał, nie przewracał oczami. Tylko na onkologii zdarzało się mi zbyt mało uwagi otrzymać od lekarza, ale za to onko pielęgniarki nadrabiają ten brak. Wszyscy są zajebiście mili i przyjaźni - i lekarze, i pielęgniarki, i panie czy panowie w okienkach, a i sprzątacze szpitalni zawsze z uśmiecham człowieka witają.
Dostępność i czas oczekiwania. Stosunkowo łatwo i szybko można się dostać do specjalisty, a jak już się dostanie to jeszcze szybciej idzie z badaniami czy innymi tam zabiegami. Za wszystko się płaci, ale fundusze zdrowia bardzo dużo zwracają i czasem są to w rezultacie, że tak powiem, groszowe sprawy. Wizyta u rodzinnego kosztuje np 4€ po rozliczenu z funduszem (teraz jest to automatycznie i od razu 4€ płacę, a fundusz potem płaci lekarzowi). Młoda ma grupę inawilidzką i ona nic nie płaci za większość wizyt.
Do fizjoterapeuty idzie się praktycznie zaraz na drugi dzień, gdy jest potrzeba i ma się go w promieniu kilometra czy dwóch. Wielu specjalistów ma gabinety na wsi czy na mieście w swoim domu lub w wynajmowanym lokalu. U nas na wsi mamy np bodajrze 6 czy więcej fizjoterapeutów, dermatologa, co najmniej 7 różnych psychologów, w sąsiędnich wsiach w promieniu 5-10 km znajdzie się też po kilku ginekologów, podologów, dietetyków, logopedów, okulistów, pediatrów itp itd. Do psychologa nawet jak nie pilnie, idę najdalej za tydzień od mojego zapytania i aktualnie płacę tylko 11€, a do 18 roku zycia jest całkowiecie za darmo u wielu psychologów. No i chodzenie do psychologa jest tu czymś zwyczajnym. Nikt się w czoło nie puka.
Mamy blisko do kilku szpitali i możemy wybierać, gdzie się udamy. Od nas najbliżej jest do Dendermonde i do Asse (po ok 10km), dalej (20-30 km od domu) mamy 2 szpitale w Aalst, kilka w Brukseli, Sint-Niklaas, Bornem, dalej Geraardsbergen, Leuven, Mechelen.... itd bo to Belgia, kraj malutki i wszędzie jest stosunkowo blisko a szpitali jest sporo. Jeden od drugiego się oczywiście różni, każdy ma swoje specjalizacje, lepsze i gorsze rzeczy, trzeba trochę obycia albo przynajmniej dobrego wywiadu wśród tubylców, by wiedzieć gdzie z czym najlepiej się udać. Ja teraz po czasie się dowiedziała, że z rakiem nie było iść do Dendermonde tylko do uniwersyteckich szpitali W Brukseli czy Leuven. A na usuwanie zębów mądrości lepiej się udać np do Sint-Niklaas...
Pobyty w szpitalach to pełen komfort. Tylko bardzo szybko wypisują, by nie zajmować długo łóżek, co czasem źle się kończy - wiem, ze słyszenia. No ale coś za coś. Nawet żarcie szpitalne jest tu dobre, czasem kilka opcji do wyboru, dopasowane pod każdego pacjenta do diety zleconej przez lekarza oraz własnej (np wegańskiej/halal) kawka herbatka do wyboru, jogurty i napoje często samemu se można z lodówki brać. Prysznice i toalety na salach. Sale tzw "wieloosobowe" które są pokrywane z podstawowego ubezpieczenia to często sale dwuosobowe, gdzie łóżka oddzielone są parawanami, a każdy ma swój telewizorek z radyjkiem (możliwość podpięcia słuchawek), swój sejf, swoją lodóweczkę i nie rzadko i tak leży się samemu.
Opieka dentystyczna pierwsza klasa, jak dla mnie. Czas oczekiwania się w ostanich latach wydłużył. Kiedyś się dzwoniło i za parę dni była wizyta (nie pilna, bo pilna to od zaraz), teraz niestety kilka miesięcy trzeba czekać, ale jak chodzi się systematycznie, to w niczym to nie przeszkadza. Mino, że jest coraz trudniej znaleźć dentystę, to jednak ciągle jest możliwe znaleźć u siebie w gminie. W gabinetach najnowocześniejszy sprzęt. Prześwietlenia, skany... wszystko na miejscu. Opieka dentystyczna do 18-tki jest za darmo. Ja stara wyrabiam się w 10€ za zwykłą wizytę (po rozliczeniu z funduszem oczywiście, co teraz idzie z automatu). Z plombowaniem czy czyszczeniem kamienia to już ze 3 dychy wyjdzie albo i więcej, zależnie od sytuacji... Ciągle nie drogo.
Do ortodonty już 2 lata trzeba było u nas czekać (wcześniej od zaraz), ale słyszałam od znajomej, że w PL to kwestia nawet 8 lat tak że ten... Koszty aparatu są wysokie, ale gdy ktoś płaci ubezpieczenie dentystyczne dla dzieci, ma ogromny zwrot (my nie płacimy, ale coś tam parę stówek i tak zwracają z podstawowego ubezpieczenia).
No i nie zapomnę, że Młody w wieku przedszkolnym, któremu bardzo szybko popsuły się mleczaki, miał pod narkozą założone na nie korony (bodajże 9 sztuk), co jest tu czymś zwyczajnym i kosztowało nas niewiele 100€, z zczego 70€ usługa anestozjologa, bo to nie podlegało refundacji.
Lekarze rodzinni. Ci przyjmują często w swoich domach, ale czasem tworzą też przychodnie do spółki z innymi lekarzami rodzinnymi lub innej specjalności. Wizyty są płatne, ale ciągle stosunkowo łatwo i szybko można się umówić na wizytę. Można też umówić wizyty domowe w określone dni. Lubię to, że umawia się na konkretną godzinę i że rzadko się zdarza, że jest opóźnienie. Każdy wie, że przysługuje mu 15 minut na zwykłą wizytę, a jak potrzebuje np badań przed przyjęciem do szpitala to umawia się na dłuższą wizytę na badania przed przyjęciem do szpitala i jest to pi razy drzwi przestrzegane. Szanuję to, że rodzinny wypisuje recepty na każdy dowolny lek, z tym że czasem najpierw trzeba otrzymać zlecenie od danego specjalisty. Po pigułki antykoncepcyjne np nie trzeba w ogóle iśc do ginekologa, od początku może je wypisywać lekarz rodzinny, także nastolatkom bez wiedzy ich rodziców. A i recepty dostaje się na rok do 3 lat, a nie max na 2 miesiące jak w PL było za moich czasów. No i super że mlodzież do 21 r.ż. ma pigułki za darmo.
Szanuje też, że rodzinny sam pobiera krew do badania (no chyba że ma pielęgniarkę). No i że zwykle nie ma problemu z wypisaniem dowolnego skierowania do dowolnego specjalisty, czy na badanie, tylko trzeba o to poprosić, bo sami zlecają tylko te najważniejsze, najpilniejsze.
Podoba mi się (nawet jeśli na razie tego nie potrzebowałam), że można tutaj wypożyczyć do domu za opłatą sprzęt medyczny, np takie łóżko szpitalne, wózek inwalidzki, balkonik etc.
Edukacja
Znowu nie wszystko mi się podoba i czasem narzekam, ale ogólnie oceniam flamandzkie szkoły również badzo wysoko.
Podoba mi się ten system podziału na szkoły i klasy. Bardzo dobre wydaje mi się to, że dzieci kończąc 2,5 roku idą tu do szkoły. Dokładnie do wstępnej klasy przedszkola, ale działa ono identycznie jak pozostałe lata edukacji podstawowej i ponadpodstawowej, tzn wszystkie dzieci mają zapewnioną opiekę i naukę mniej więcej od 8.30 do 15.30, dzięki czemu rodzice mogą chodzić spokojnie do pracy. Potem jest 6 klas podstawówki i 6 klas szkoły średniej (było opcjonalnie siedem, ale chyba kończy się ta epoka). po zawodówce ciągle można iść na niektóre kierunki studiów. No i że w szkołach zawodowych młodziez faktycznie uczy się zawodu, że szkolne pracownie zarówno warsztaty jak i laboratoria są bogato wyposażone i że jest mnóstwo praktycznych zajęć zarówno w szkole zawodowej, technikum czy liceum. A nie jak u nas było, że na biolchemie nie mieliśmy żadnych doświadczeń, żadnej praktyki tylko jakies totalne pierdolenie o szopenie na lekcjach chemii czy fizyki. Moje prywatne doświadczenia szkolne a także moich córek w porówaniau z belgijskimi szkołami to żenada do kwadratu.
Szanuję, że zarówno przedszkole jak i szkoła podstawowa są darmowe (choć niektóre rzeczy są płatne, ale wysokość faktur jest odgórnie ograniczana, a kwota maksymalana jest niska), że nie trzeba się martwić o żadne podręczniki, przybory ani tym bardziej inne materiały, bo dzieci mają wszystko zapewnione przez szkołę i mają tego wszystkiego bardzo bardzo dużo. Szkoły nie ograniczają sie do papieru i długopisu, ale są wszelakie narzędzia w szkole. Dzieci w szkole podstsowej już pieką, gotują, kroją ostrymi nożami, tarkami (co w PL było zakazane w ostatnich latach naszego tam pobytu ku mojemu zgorszeniu), używają wiertarek elektrycznych , pistoletów do kleju na gorąco, łapią osy do słoika, przenoszą płazy ze stawu do stawu, sadzą ziemniaki na farmie...
Podziwam sposoby prowadzenia zajęć, że wiele jest praktyki, eksperymentów, zajęc w terenie, wycieczek do banków, na farmę, do straży, muzeów, nad morze, stadiony sportowe etc etc. Szanuję, że wycieczki i kilkudniowe obozy są obowiązkowe i niezbyt drogie.
Kocham to, że dzieci każdą przerwę spędzają aktywnie na podwórku bez względu na pogodę i że mogą się bawić pełną parą, biegać, skakać, wspinać, kopać w piłkę, brudzić, taplać w błocie...
Że nie stroi się tu dzieci do szkoły (choć można na własną odpowiedzialność), bo dzieci się bawią jak szalone. I że butów się nie zmienia, ale można siedzieć w skiepach, gdy buty zmokną. Szanuję wielce zakaz używania telefonów i innych gadżetów elektronicznych na terenie szkoły oraz zakaz przynoszenia własnych zabawek do szkoły (z wyjątkiem specjalnych okazji typu urodziny czy karnawał).
Uwielbiam, że nauczyciele potrafią się tu bawić, że się przebierają, wygłupiają, że jeżdżą rowerami i ganiaja z dziećmi po lesie w gumiakach i dresach.
Szanuję jednolity plan dnia dla wszystkich szkół w całej Flandrii tzn że wszyscy zaczynają zajęcia o 8.30 i o 15.30 kończą, a w srody o 12. (szkoły średnie czasem zaczynają godzinę później a i dłużej czasem pracują), Jakaż to wygoda dla rodziców i dla dzieci.
Doceniam system szkół średnich z podziałem na 3 stopnie, gdzie w pierszych dwóch klasach wszyscy, bez względu na to jaki kierunek wybrali, uczą się mniej więcej tego samego (choć klasy i kierunki różnią się detalami i przedmiotami, bazę wszyscy mają taką samą) i że dzięki temu łatwo można po roku czy dwóch zmienić szkołę i kierunek. Potem te kierunki się coraz bardziej zawężają, aż na końcu ma się już dosyć konkretną drogę wytyczyną w określonej dziedzinie.
Podoba mi się, że w mojej gminie i okolicznych (czyli na miejscu) jest duży wybór różnych szkół średnich, tzn, że można znaleźć różne kierunki w promieniu 5 km od domu. Ale też że można wybrać szkoły poza swoim miejscem zamieszkania. Tylko z miejscami w szkołach jest coraz większy problem, ale da się jeszcze z tym żyć.
Dzieci szybko tutaj dorastają, co ma swoje plusy i minusy oczywiście... W tym znaczeniu, że dwunastolatki muszą już być samodzielne i odpowiedzialne, by dostać się bezpiecznie do szkoły czy to rowerem, czy autobusem lub pociągiem. Dwunastolatki to już tutaj faktycznie nastolatki pełną gębą. Obserwując rówieśników Młodych w internetach czy na profilach ich rodziców, często mam wrażenie, że tutejsze dzieci bardziej ogarniaja świat, są bardziej otwarte i jakby szybciej dorastają, niż te w PL, szczególnie te różnice widać u dzieci z wiosek i małych miasteczek... To jednak moje wrażenie i mogę się bardzo mylić, jako że nie mieszkam w Polsce od lat. No i nawet jeśli, to taki stan ma swoje plusy jak i minusy.
Cenię sobie podejście indywidulane do ucznia, wsparcie jakie dostają tu dzieci i porządek i szacunek do nauczycieli, jaki panuje w znanych mi szkołach. Choć wiem, że szkoła szkole tu nie równa, a różne rodzaje dostępnych w Belgii szkół wymagają sporo wiedzy i obycia w tutejszym systemie, by się w tym wszystkim połapać. Ja sama jeszcze nie wszystko wiem po tych kilkunastu latach.
Jeszcze bardziej cenię sobie fakt (szczególnie w podstawówkach i przedszkolach), że matki ani ojcowie nie mają wstępu do szkoły, jeśli się wstępnie nie umówią, tzn że nie przeszkadzają w lekcjach (jak to w PL często miało miejsce i dla mnie było nie do zaakceptowania) i nie mówią nauczycielom, jak mają swoją pracę wykonywać. Co nie znaczy, że rodzice nie mają tu nic do gadania, bo mają i to dużo. Współpraca z rodzicami jest tu też na bardzo wysokim poziomie, ale wszystko ma swoje miejsce i czas. Że niektórzy rodzice mają to totalnie w dupie, to inna kwestia i to już nie wina systemu tylko jednostek.
Super, że szkoły są w ogóle ogrodzone i zamnięte dla obcych. (ma to swoje źródło w aferze i tragedii ze niesławnym pedofilem i mordercą Dutroux, ale dobrze, że teraz jest właśnie tak).
Fajne jest, że dzieci tu lubią szkołę (ciągle na pewno wolą wakacje, ale na prawdę tutaj się fajnie chodzi do szkoły i przedszkola).
System oceniania też mi się podoba Jest badziej przejrzysty, logiczny i sprawiedliwszy. Nie ma kombinowania i dawania ocen na ładne oczy, jak to w PL bywało. Mamy system przejrzystych punktów, ocen procentowych. Nie ma świadectw, a są raporty z wynikami oraz komentarzami nauczycieli.
Nie podobają mi się egzaminy. Znaczy nie sam fakt ich istnienia, tylko ponury szoł jaki się wokół nich robi. Owe egzaminy to de facto większe sprawdziany z ostatniego trymestru, które często przesądzają o tym, czy ktoś zaliczy klasę czy nie (jak masz mało punktów z codziennej pracy, egzaminem możesz je sobie podciągnąć albo przybić gwóźdź do trumny). Ale ludzie robią z tych egzaminów sprawę życia i śmierci, zamykają dzieci w pokojach na całe dnie, nie pozwalają wychodzić z domu, dzwonić do kolegów, dziedci uczą się całe wieczory i całe weekendy bez przerwy, a wszyscy non stop straszną, nakręcają siebie i innych. Wkurza mnie to.
Powtarzanie klasy czy to w podstawówce czy w średniej szkole to tu żadna tragedia czy fenomen. Nikt nie chce powtarzać, ale i nikt dramy z tego nie robi ani nikogo nie wyśmiewa z tego tytułu. Bardziej postrzegane jest jak dodatkowa szansa niż jak kara.
Rowery
Flandria to raj rowerów i wszyscy tu rowerami jeżdżą. Rower jest szanowany i doceniany zarówno jako środek transportu do wszędzie (szkoły, pracy, fryzjera, sklepu, na imprezę...) jak i rekreacji. Jest dużo ścieżek rowerowych i fajnych rowerowych rozwiązań, choć jest też trochę złych rzeczy, ale to poniżej. Ludzie dojeżdżają do pracy rowerami po 10-30 km nawet jeśli w garażu mają po 3 wypasione fury, bo rower to tu zdrowy styl życia. Do szkoły dojeżdża się masowo rowerami. Pod szkołami podstawowymi jak i średnimi są zadaszone parkowiska na SETKI rowerów i zawsze są one pełne. Rower to zawsze pierwszy podstawowy środek trasportu doszkolnego, choć autobusy i pociągi również są popularne. A ja kocham rowery. tu pisałam więcej o rowerowaniu , tu było o sieci ścieżek rowerowych, a tu o ścieżkach rowerowych, ścieżkach sugerowanych i drogach rowerowych
Ludzie
Po kilkunastu latach ciągle lubię belgijską różnorodność. Niesamowitym jest ciągle dla mnie wychowanej w polskiej jednolitej społeczności to co tu spotykam na ulicach, w sklepach, no wszędzie. Wszystkie kolory skóry, najróżniejsze i najdziwniejsze języki z całego świata, kolorowe różnorodne stroje, najróżniejsze zwyczaje, tradycje, z którymi stykam się każdego dnia. Przede wszystkim możliwość osobistego poznania ludzi z całego globu, pogadania z nim ot tak zwyczajnie twarzą w twarz, wymieniania się spostrzeżeniami, opowieściami z naszych krajów, ciekawostkami no i normane porozmawianie tak po prostu z kimś, kto wychował się w Afryce, Ameryce, Azji... Moja była sąsiadka jest Portugalką. Nieopodal mamy zajebistą znajomą pochodzącą z Chile. Obok niej mieszkają inni znajomi pochodzący z Maroka. Przez te kilkanaście lat poznałam już ludzi z Brazylii, Francji, Hiszpanii, Tunezji, Chin, Rosji, Ukrainy, Słowacji, Kongo, Tajlandii i wielu innych krajów. Tymczasem przez ponad 30 lat w Polsce spotkałam może z 5 obcokrajowców i to bez zamieniania z nimi jednego słowa. To jest fajne, po prostu fajne dla mnie.
Tykanie
Jedna z fajniejszych rzeczy, za którą lubię ten kraj, to mówienie sobie po imieniu, na ty bez względu na wiek. Tytuły są dla osób ważniejszych, dla podkreślenia wagi czyjegoś stanowiska, czy specjalnego szacunku, a na codzień jesteśmy po prostu ludźmi, swojakami, znajomymi. Do nauczycieli zwracamy się po imieniu, do starszych ludzi, których dobrze znamy, zwracamy się po imieniu, maluchy nawet obce mówią mi na ty... To jest super. To lubię. Nienawidzę, jak się mi paniuje. W Polsce mnie to strasznie wkurzało i wszystkim kazałam mówić sobie po imieniu. Tutaj czuję się więc dobrze pod tym względem.
Umawianie się na wszystko
Wielu rodaków tego nie cierpi, ale dla mnie bomba, że na wszystko się trzeba umawiać. Na wizytę u specjalisty, na odwiedziny dzieci u kolegi, na kawę u znajomych, no na wszystko. Lubię pod tym względem działać według planu, bo mogę się przygotować na wizytę czy spotkanie. Nie lubię też czekać w kolejkach do okienek czy poczekalniach bez potrzeby. Choć czasem chciałabym wejść do urzędu prosto z ulicy, bo akurat jestem w mieście i mi się przypomniało... ale sorry, głównie "afspraak" (umówienie).
Psy
Nie jestem psiarzem, ale podoba mi się, że tutaj ludzie bardzo szanują te czworonogi, że jeśli ktoś już ma psa, a ma wielu ludzi, to jest to pies rasowy, zadbany, odpicowany, dobrze wychowany. Psy nie noszą tu ogólnie kagańców przebywając pomiedzy ludźmi (niektóre tylko, jeśli jest taka potrzeba, ale bardzo rzadko takie psy widuję). Psy są czyściutkie i pachnące (przynajmnej jeśli są suche). Psy podróżują pociągami (też bez kagańców na pyskach!), ale muszą mieć bilet. Psy chodzą z pańciami i panami do restauracji, do niektórych sklepów, a tam gdzie nie mogą wchodzić, zwykle mogą poczekać przy specjalnym uchwycie do przywiązywania smyczy. W niektórych miejscach to nawet świeża woda na nie czeka. Patologia też oczywiście się zdarza, bo ludzie to ludzie, ale na prawdę rzadko widzę psy bez smyczy, ganiające luzem, zaniedbane. Do tego te wszystkie nosidła, kurteczki, kamizelki, świecące nocą obroże, specjalne wózki czy koszyki na rower dla piesełów oraz specjalne place zabaw, gdzie czworonogi mogą się bawić bez smyczy z psimi kolegami. No i psi fryzjerzy, których wszedzie się spotyka, nawet u nas na wiosce.
Zarobki i możliwości
Od tego to powinnam była chyba zacząć.
Nie chodzi o konkretne kwoty, bo same kwoty nic nikomu nie mówią, a o to, na co i na ile człowieka stać za owe zarobione pieniądze, gdy chodzi do pracy. Czasem (no dobra, ostatnio to dosyć często ;-) ) narzekamy na nasze prace, no bo pracujemy albo pracowaliśmy z Małżonkiem w zawodach dosyć ciężkich, gdzie dodatkowo w ostatnich latach warunki zaczęły się pogarszać, a zarobki stoją niemal w miejscu, podczas gdy wszystko drożeje z każdym miesiącem. Jednak, gdy spojrzeć na to, jak żyjemy tutaj na co dzień, mimo wykonywania tych ciężkich, ale wcale niezbyt dobrze płatnych zawodów to jest na prawdę wciąż całkiem nieźle.
Przyjechaliśmy do tego kraju zaledwie 15 lat temu z przysłowiową gołą dupą, bez przygotowania, bez podstawowej wiedzy na temat tego kraju, bez znajomości któregokolwiek tutejszego (i w ogóle sensownego) języka, z trójką małych dzieci, nie mając tu żadnej rodziny, znajomych, czy jakiekogolwiek inngeo wsparcia lub pomocy, ale dziś mamy wszystko, o czym 20 czy te 15 lat temu mogliśmy co najwyżej marzyć: wynajmujemy duży dom z ogrodem (za blisko 1000€/mc); kupiliśmy pierwszy w naszym życiu nowy samochód z salonu; w domu mamy wszystkie dobra: internet, każdy ma dobry nowy telefon na abonament i swój komputer; kupiliśmy tutaj po kolei (niektóre nawet 2 lub 3 razy) wszystkie sprzęty za gotówkę: pralka, suszarka bębnowa, lodówka, kuchenka, odkurzacze, frytownice, aitfryer, mikrofalówka... Takiej drobnicy jak miksery, blendery, suszarki do włosów, ekspres do kawy, gofrownice, maszyny do waty cukrowej, szycia czy cake popsów to już nawet nie liczę. To po prostu pomyślisz, że się popsuło albo chcesz to mieć i idziesz to kupić po wypłacie.
Prawie zapomniałam o meblach. Nie mieliśmy prawie nic. W Brukseli zebraliśmy kilka starych gratów z ulicy, by mieć na czym spać i na czym siedzieć. A potem systematycznie kupując coś, umeblowaliśmy cały trzypiętrowy dom. Niektóre rzeczy są używane, inne nowe. Zrobiliśmy piękny pokój na strychu (nie było to tanie mimo własnoręcznej roboty). Mamy nowoczesne porządne rowery, także elektryczne. Kupujemy systematycznie nowe buty i ubrania (choć używanymi też nie gardzimy i tez kupujemy), kupujemy dużo książek, markowych zabawek, gier, gadżetów, sporo jeździmy po kraju i czasem nie daleko za granicę, no i żarcie, jakie, co i ile dziś kupujemy to w Polsce było dla nas tylko i wyłącznie w marzeniach. Mamy wszystko, czego potrzebujemy, a nawet to, bez czego spokojnie się człowiek obejść może...
No i leczenie. Na to też mamy hajs, a tu nic nie jest za darmo.
Na prawdę wielu rzeczy się tu dorobiliśmy i poziom naszego życia zmienił się z bieda aż piszczy na stać nas na wszystko, co do szczęścia potrzeba.
Do tego wizyty u fryzjera, restauracje, parki rozrywki, muzea, ogrody zoologiczne, koncerty... kiedy tylko ochota najdzie bez specjalnych wyrzeczeń na innym polu.
Dobrze nam się tu ciągle żyje, choć prawda też jest taka, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i jak teraz wszystko drożeje i na mniej nas stać niż choćby 4 lata temu, i jak coraz trudniej związać koniec z końcem bez rezygnowania z czegokolwiek to zaczynamy marudzić i biadolić.
Jest też inna prawda i logika, że skoro człowiek ciężko pracuje i tak długo już pracuje, to logiczne jest, że powinno go być na coraz więcej i więcej stać, a nie na coraz mniej.
Człowiek chce iść do przodu, rozwijać się, osiągać coraz więcej, a nie stać w miejscu, czy tym bardziej się cofać, a właśnie zaczyna się tutaj w Belgii pod tym względem robić coraz gorzej, zatem na plus jest to, co dotąd osiągnęliśmy, ile zarabialiśmy i zarabiamy oraz jak nam się tu za to dotąd żyje, ale wyraźnie widać oznaki pogarszania się sytuacji na rynku pracy i w zarobkach (tym na co człowieka stać za wypracowane pieniądze, a nie o same kwoty). Pogarsza się też sytuacja na rynku mieszkaniowym, ceny usług i towraów rosną jak szalone, wydłuża się wiek emerytalny (aktualnie 67 lat), ukróca prawo do zasiłków etc. Słowem: pogarsza się.
Praca i możliwości rozwoju
My już mamy swoje lata. Jak jesteś koło 50tki i zdrowie ci zaczyna szwankować, a przy tym dyplomów żadnych sensownych nie posiadasz, to nigdzie nie masz raczej łatwo ze znalezieniem pracy, ale mimo wszystko tutaj są rózne możliwości i dużo wsparcia ze strony państwa czy różnych organizacji, instytucji. Nawet ja stara baba po raku mogłam w rok zdobyć dokument i wiedzę uprawniającą do pracy z dziećmi. Jest tu dużo kursów, szkoleń za niewielkie pieniądze albo i za darmo, a za niektóre to nawet premię sie dostaje. Jeśli jest się Młodym i zdrowym, możliwości są - moim zdaniem - bajeczne. No i z racji tego, że kraj mały, to wszystko jest blisko. Łatwo jest zmienić pracę, gdy jest sie oczywiście zdrowym.
Nawet młoda osoba z autyzmem może się uczyć czegoś nowego i to bynajmniej nie tylko w zakładach pracy chronionej, do tego dostaje mnóstwo wsparcia i specjalne warunki pracy.
CIEMNIEJSZE STRONY nawet tego samego co powyżej było na plus
Ilość ludzi na metr kwadratowy.
Wszędzie są ludzie, dużo ludzi i jeszcze więcej ludzi. W naszej okolicy nie ma takiego miejsca, gdzie można sobie pójśc i pobyć w samotności. No chyba że w środku nocy do lasu pójdziemy to tak, to jest święty spokój, nie ma nikogo, tylko las i my. Gdzie indziej nie ma chwili spokoju. Wydaje ci się, że zajechałeś w jakieś pola, na totalne zadupie, bo kręcisz się wkoło i nie widzisz nic, tylko pola uprawne, jakaś kapusta, kukurydza, czy ziemniaki, ale najdalej 5 minut później zobaczysz kogoś na rowerze, maszerującego, biegnacego, idącego z psem, często całe grupy i tak ciągle ktoś idzie, jedzie, biegnie... Na dłuższą meteę jest to bardzo uciążliwe. Szczęściem mamy swój duży dom, gdzie obcym wstęp wzbroniony...
Ludzie ciągle napływają do Belgii z wszystkich stron świata, co z jednej strony (patrz wyzej) jest fantastyczne, ale dawno już przekroczyło granice normalności i przyzwoitości. Mam wrażenie, że już dawno stracono kontrolę nad przyjmowaniem ludzi. Co za dużo to nie zdrowo.
Wydłużają się kolejki do lekarzy i obniża jakość świadczeń. Brakuje mieszkań. Brakuje miejsc w żłobkach, szkołach i spada poziom nauki (gdy połowy lub więcej klas nie mówią w domu w tutejszym języku zaczyna się robić kiepsko). Coraz gęściej i niebezpiecznej na drogach. Rośnie przestępczość i omniża się ogólne bezpieczeństwo (zarówno fizyczne jak i emocjonalne, finasnowe etc). Ludzie się wzajemnie przestają rozumieć, gdyż mówią róznymi językami, niczym pod biblijną wieżą Babel, a co jest niezbędne, by społeczeństwo mogło prawidłowo funkcjonować, by zakłady pracy mogły należycie i efektywnie swoje usługi świadczyć... Są już przypadki, że ktoś dzwoni po pogotowie z Flandrii, a operator nie mówi po niderlandzku, a potem w szpitalu też brak niderlandzkojęzycznego personelu... Wyobraź sobie, że w Polsce dzwonisz na pogotowie a tam nie mówią po polsku... trochę niefart.
Podatki
W tym nie jestem znawcą, ale Belgia ma jeden z najwyższych podatków i nawet nam, choć nie zarabiamy znowu jakoś wysoko, zdarzało sie już połowę dochodów oddawać pańswtu, co ja za normalne nie uważam i co mi się bardzo nie podoba.
Rzeczy drobne, ale niesmaczne lub dziwne
Ludzie nie myją rąk przed jedzeniem ani po wyjściu z kibla. Zwróciąłam już na to uwagę, gdy pierwszy raz poszłam pomagać w przygotowaniach imprezy jako nowy członek Rady Rodziców. Ludzie przychodzili z zewnątrz i od razu zasiadali do krojenia warzyw itp. Gdy ja zapytałam, gdzie mogę umyć ręce, patrzyli na mnie jak na oszołoma jakiegoś... Nawet w czasie pandemii w szkołach nie było często mydła i ręczników w toaletach. W świetlicy uczy się niby dzieci mycia rąk przed jedzeniem, ale to tak na zasadzie uczył Marcin Marcina, bo panie same rąk nie myją przed jedzeniem (mam oczy to widzę). Dzieci ciągle z tym dyskutują i nie chcą myć rąk, z czego wniosek, że w domu tego się nie robi. Pracowałam w domach to wiem, że ludzie nie myją rąk. Wielu Polaków te obserwacje potwierdza. To jest niesmaczne.
Nie myją się też przed pójściem do łóżka. Sprzątałam u ludzi to wiem, jak śpią. Kąpią się (o ile w ogóle) rano, ale nie wieczorem.
Ludzie często nie dbają o domy.
Od początku mnie to raziło, że ktoś co sezon wymienia całe szafy wyrzucając liczne ubrania z metkami do kosza, że ludzie 5 razy do roku na dalekie wakacje jeżdżą, drogie auta i rowery posiadają, a kibel mają sklejony srebrną taśmą, klamki poodpadane, ściany nie pomalowane od nowości ani razu, gniazdka wiszące na kablach ze ścian. Stare, zniszczone meble i ludzie nie odnawiają, nie kuoują nowych.Przed domami, jakby na pokaz, wszystko jak od igły, ale z tyłu domów syf, kiła i mogiła. Uwaga, nie dotyczy to wszystkich tubylców, ale bardzo, bardzo wielu, na tyle wielu, że można to uznać za jakąś normę.
Remontuje się stare i bardzo stare domy będące często w kiepskim stanie i to często - jak na mój gust - byle jak się je remontuje, tak po łebkach, byle z wierzchu ładnie wyglądały. Jakby gunwo w złotko zawinąć...
Ogólny stan mieszkań dostępnych na rynku do wynajęcia i wynajmowanych określiłabym jako tragiczny. Polacy w Polsce by się chyba wstydzili kury w czymś takim trzymać, jak tutaj ludzie często mieszkają. Nie koniecznie na wynajmie, ale na własnym kwadracie i to zarabiając przyzwoite pieniądze.
To co niektórzy Belgowie uznają w tej kwesti za normalne, w Polsce raczej było by na żenującym poziomie patologii czy jakiejś biedoty i miernoty totalnej. Domy ładnie wyglądające z wierzchu w środku często są zagrzybioną, mokrą, śmierdzącą ruiną nawet jak pod domem stoi 2 tesle.
Drogi
Po pierwsze primo wąskie drogi. Nawet na tzw głównych ciężko się minąć dwoma autami, a na wiejskich sa zwykle specjalne mijaczki co kawałek, by jeden mógł zjechać i drugiego przepuścić.
W ostatnich latach ludzi opętało na drogach jakieś szaleństwo i zrobiło sie bardzo niebezpiecznie, chamsko i przede wszystkim gęsto. Wszędzie nawet na zadupiach niekończące się korki. 20 kilometrów jedzie się tu wcale nie rzadko nawet 2 godziny. Wszędzie jakieś roboty na drodze, na moście, na torach, co kilometr coś rozkopane, coś w budowie, wszędzie objazdy i objzady objazdów. Wszędzie porobiono ograniczenia do 30 km/h, wiele stref niskiej emisji w miastach albo znoweu fietsstraat,y na wsiach (zwykłe drogi, gdzie rowerzyści mają pierwszeństwo i gdzie nie można rowerzystów wyprzedzać). Jako nie kierowca więcej o drogach się wymądrzać tu nie będę.
Rowerowa paranoja, czy raczej patologia
Jak kocham rowery i rowerowanie, tak w ostatnich latach zaczynam się coraz bardziej bać wyjeżdżać na ścieżkę rowerową. Wykształciły się bowiem dwa rodzaje patolgii rowerowej.
Jedna grupa to czuby na rowerach szosowych jeżdżący zwykle całymi stadami w obcisłych majtkach. Ludzie chamscy, których znakiem rozpoznawczym jest środkowy palec. Ich rowery zwykle nie posiadają ani świadeł, ani dzwonków, a ich właściciele nie posiadają mózgu. Zapierdalają najchętniej środkiem ulicy, nawet jak obok biegnie 4-metrowa ścieżka rowerowa, krzyczą na wszystkich - na kierowców, pieszych, innych rowerzystów, plują, pokazują środkowy palec i jeżdżą jak pojebani. Coraz częściej się słyszy, że spychają innych ludzi ze ścieżek rowerowych, w sensie fizycznym, że przjeżeżdżając z wielką predkością koło kogoś, popychają go ręką lub nogą na bok. U nas na wsi popchnęli tak pewnego staruszka, którego dopiero kolejny rowerzysta zauważył i pomógł mu wstać. Dziadzio trafił do szpitala i teraz boi się wychodzić z domu. Miałam kiedyś internetowe starcie z jedną Polką należącą do tej grupy, która "pouczyła" mnie, że jej rower NIE MA PRAWA mieć świateł ani dzwonka i że "TO NORMANE" że WSZYSCY chcą się na drodze ścigać z innymi. Takich idiotów jest tu coraz wiecej niestety i stanowią coraz większe zagrożenie dla zwykłych ludzi, dla emerytów, dzieciaków i każdego innego normalnego uczestnika ruchu.
Kolejna patologia to speedpedelece, czyli rowery jadące z prędkością 50km/h. Fajny wynalazek, ale Belgia nie jest nań absolutnie gotowa. Takie rowery na zwykłych ścieżkach rowerowych czy chodniko-ścieżkach, jakimi sie dziś poruszają to śmiertelne niebezpieczeństwo dla wszystkich, a tymczasem ich liczba przekracza wszelakie sensowne granice i ciągle rośnie. Nie rozumiem dlaczego motorowerem klasy B nie można jeździć po ścieżkach rowerowych, ale tym ciulostwem jak najbardziej. Jestem na nie. Nie lubię. Nie akceptuję.
Format
Tutejsze życie według jednego schematu oraz brak fantazji pod wieloma względami jawi się praktycznie, ale na dłuższą metę jest irytujące.
Na początku tak tego nie widziałam, bo miałam za mało danych. Bardziej mnie to śmieszyło, niż irytowało, ale teraz zwyczajnie działa mi na nerwy, bo jak ja (czy ktokolwiek) robi coś inaczej, to patrzą jak na czuba, a to w lustrze powinni czuba zobaczyć a nie u kogoś, kto jest oryginalny, kreatywny, pomysłowy...
Weźmy np wyjazd na wakacje. Dla Belga nie pojechanie na wakacje to jest coś strasznie dziwnego. Przynajmniej jak ktos zdrowy jest, bo choremu wybaczą. Ale jak to nie jedziesz na wakacje, jak to nie idziesz na kermis (festyn), jakto jesz frytki bez sosu...?
Wszyscy przychodzą w ostatniej chwili do pracy, na przyjęcie, na spotkanie u lekarza... Dosłownie max 5 minut przed czasem albo dokładnie w tym czasie. To samo dotyczy wyjścia z pracy czy odebranie dziecka z urodzin. Ma to oczywiście swoje dobre strony, prowdazi do porządku, no ale bez przesadyzmu! Ja wychodzę zawsze dużo wcześnie, by mieć zapas czasu w razie wu. Jak np mam wizytę w szpitalu i autobus planowo byłby na styk, to biorę ten godzinę wcześniej, żeby się nie spóźnić. Wtedy przychodzę wcześniej i to jest tu wielkie zdziwienie, jakby coś niestosownego. PatrzA jak czuba.
Najgorzej, że mało kto bierze pod uwagę zmieniające się czasem okoliczności. Jakby nie potrafiono myśleć samodzielnie. Wychodzą zawsze o tej samej porze z domu, by dotrzeć dokładnie na czas tam gdzie chcą dotrzeć, ale nie pomyślą, że jak np jest ogromna ulewa albo mgła, to droga może im zająć odrobinę albo i więcej niż odrobinę dłużej. Nie pomyślą, że jak nigdy śniegu nie widzieli, to może lepiej w razie owego się pojawienia wyjść wcześniej z domu i zobaczyć co t ojest i jak sie z tym czują, a nie wyjść o tej samej porze co zwykle i zobaczyć dopiero, że śnieg jak na szybie leży, to nic nie widać przez szybę i że coś z tym trzeba by może zrobić i panika bo skrobanie szyby trwa długo i zimno się robi w rączusie... Nie pomyśli też jeden z drugim, że może po śniegu nie potrafić jeździć, skoro nigdy nie próbował... To taki przykład, który przełożyć można na wiele innych dziedzin życia.
Jeśli coś nie da się zrobić według odgórnych wytycznych, wyuczonych schematów, to się po prostu nie da zrobić i tyle. Nie można obejść tego, nie można z innej strony spróbować ugryźć, nie, Belgowie tego nie potrfafią. Powiedzą, że się nie da i pójdą sobie albo będą stać i czekać, aż samo się zmieni albo ktoś przyjdzie i za nich problem rozwiąże.
Pracując w świetlicy chyba zaczęłam odkrywać źródło tego stanu. To jest format oddolny, czyli od małego dzieci wtłaczane są w konretne ramy, uczy się ich i wymaga od nich konkretnych zachowań w konkretnych sytuacjach, no i zabija wszelakie przejawy własnego myślenia i wyobraźni.
Tysiące dzieci siedzi codziennie od urodzenia od 7 do 18 godziny w żłobku lub w świetlicy, szkole. Tam wszyscy robią wszystko na komendę. Nie ma miejsca na własne fantacje, własne pomysły, na własny tryb życia. Od 2,5 roku zycia nie można się wyspać rano ani po południu zdrzemnąć, nie ma się chwili spokoju, by pomyśleć, pokombinować, zrelaksować się w spokoju, trzeba się bawić w to co każą, tam gdzie każdą i wtedy, kiedy każą. Potem wszyscy i dzieci, i rodzice przychodzą do domu, razem jedzą, idą spać. I tak każdego dnia. W środowe popołudnia (krótszy dzień w szkole) oraz soboty większość ma zajęcia dodatkowe typu sport czy muzyka. W niedziele są spotkania z rodziną albo rodzinne wyjścia. Ten system zabija indywidualność. A ludzie tego nawet nie wiedzą, że tym w schemacie tkwią, że można inaczej.
Dalej idąc w ten temat, Belgowie do wszystkiego potrzebują specjalisty i fachowca. Mało kto potrafi cokolwiek sam zrobić. Starsze pokolenia (starsze od nas) jeszcze coś potrafią. Nasi rówieśnicy i młodsi już nie bardzo cokolwiek samodzielnie wykombinują. Sprzątaczka do sprzątania, ogrodnik do koszenia trawy i sadzenia kwiatków (zamiast posiać na wiosnę kwiatki i czekać aż wyrosną, oni tu sadzą co każdą porę roku gotowe kwitnące!), malarze do malowania ścian... coraz prostrze z pozoru czynności wymagają zatrudnienia specjalnych ludzi... Z jednej strony dobrze, że są takie możliwości i zamiast zasuwać na szmacie czy naginać z pędzlem można sobie pójść do muzeum a ktoś za nas robotę zrobi, ale z drugiej ludzie stają się coraz większymi niedojdami uzależnionymi od innych.
Tyle tylko, to kolejny problem i kategoria ciemne strony Belgii, że fachowców coraz bardziej brakuje. Co zdaje się właśnie wynika z tego, co powyżej - nikt niczego nie potrafi, nikt nie chce sobie rączek brudzić, to w końcu nadejdzie taki dzień (i to raczej szybciej niż później) że nie będzie komu ani kibla przepchać, ani drzewa ściąć, ani domu wybudować, czy auta naprawić... Dziś już miesiącami czeka się na niektórych fachowców, a po tym czekaniu oni i tak mogą nie przyjść, bo dziś nie ma gwearancji żadnej, bo ludzie z dnia na dzień po prostu więcej nie przychodzą do pracy, po firmy nie stawiają się do roboty... Nie dawno sąsiad opowiadał, że pozwał firmę do sądu, bo pojawali się na budowie raz na miesiąc i potem miesiąc ciszy, znowu ze dwa dni przyszli i 2 miesiące ich nie było... To nie jest pojedynczy przypadek, tylko szara rzeczywistość dzisiejszej Belgii.
Jak popatrzyć na to kto tu cokolwiek robi fizycznie i na czymkolwiek się zna, to tylko z bardzo rzadka są to rodowicie Belgowie i Belgowie w ogóle. W każdej firmie, gdzie trzeba sobie rączki pobrudzić dziś zasuwają głównie obcokrajowcy, ale mamy podstawy przypuszcać, że i ten czas już się kończy, bo paradoksalnie warunki pracy są coraz gorsze (obcy się nie dopominają, nie znają prawa, mają to gdzieś bo są tu tylko czasowo...), a płace coraz niższe (na pewno nie rosną). W wielu miejscach pracy dziś panują warunki niewolnicze! To nie tylko nasza opinia, ale mówi się o tym coraz głośniej (nie dawno taki artykuł w związkowej gazetce czytalam).
Rasizm
Z takim bezpośrednim rasizmem to chyba się tu nie spotkałam osobiście, żeby mnie ktoś np wyzywał, palcem pokazywał, czy coś w ten deseń. Ludzie każdej rasy i z każdego kraju są ogólnie na co dzień raczej bardzo mili, przyjaźni, chętnie rozmawiają z drugim człowiekiem, a jednak w pracy niestety często obcokrajowcy są traktowani inaczej. Szczególnie w takich właśnie zawodach fizycznych, prostych istnieje wyraźny podział na równych i równiejszych. Nadal nie ma wyraźnego, otwartego rasizmu, który można by gdzieś zgłosić, do sądu pójść, ale jest inne traktowanie Belgów a inne obcych. Ci obcy, w tym Polacy, często sami do tego doprowdzili (takie jest moje zdanie) zgadzając się na wszystko ze strachu, z nieznajomości przepisów, by się popisać i wykazać, zadziało się to (a przynajmniej zaczęło dziać), gdy jeszcze głównie na czarno, nielegalnie się pracowało, ale nigdy nikt tego nie zmienił i nie zaprzestał, a dziś jest kołchoz, obóc pracy przymusowej, przynieś wynieś pozamiataj. Ludzie pracują nie rzadko w okropnych, nieludzkich warunkach, robią za trzech i są wyraźnie z pogardą traktowani przez tubylców. Nie wszędzie, nie każdy, ale mi wystarczy, że gdziekolwiek, ktokolwiek i że nie są to bynajmniej pojedyncze przypadki...
Młody spotkał się z dosyć rasistowskim traktowaniem przez pewnego nauczyciela. Też nie był to wyraźny przejaw rasizmu a "tylko" wieczne przypierdalanie się do obcokrajowców o byle gówno i to na taką skalę, że nastoletni chłopcy wychodzili z lekcji z płaczem.
Ja też od pewnych "koleżanek" miałąm okazję odczuć, że nie lubią obcych i potem słyszałam stojąc z boku jak o innych obcokrajowach się wypowiadały, ale z drugiej strony każdemu wolno nielubić obcych i w ogóle kogokolwiek. Ja też wielu ludzi nie lubię, a wręcz nienawidzę... Czym innym jest jednak nielubienie, a czym innym wykorzystywanie i gorsze, wręcz złe traktowanie w pracy.
Internet
Stosunkowo kitowy tu mamy internet a drogi dosyć. Działać działa, ale mógłby działać lepiej, mógłby zasięg być wszędzie, a przynajmniej w domu dobry...
Języki
W tym kraju jest trzy języki urzędowe i ogólnie nie było by to może niczym złym, gdyby nie fakt, że każdy obowiązuje na innym terenie, czyli znając jeden język, w innej części kraju się nadal nie dogadamy, a żeby było gorzej, to znając jeden język, konkretnie język niderlandzki, który jest jedynym oficjalnym językiem obowiązującym we Flandrii i tak nie dostaniemy nigdzie dobrej pracy, jeśli nie znamy PRZYNAJMNEJ w stopniu komunikatywnym języka francuskiego. Praktycznie nie ma szans na pracę na kasie w markecie bez choćby podstaowej znajomości francuskiego, nawet jak niderlnadzki zna się biegle. W wielu zawodach (choćby ogrodnik!, nie że jakiś tłumacz, prawnik czy coś w ten deseń) wymagane jest też oprócz tych dwóch komunikatywny angielski. Mi to wiele zawodów właśnie skreśla, które potencjalnie mogłabym wykonywać.
Poza kwestią pracy to ogólnie coraz częściej u nas w gminie słyszę francuski i do szału mnie to doprowadza. Bo ja tyle trudu poświęciłam, by nauczyc się tutejszego języka NIDERLANDZKIEGO, a teraz się okazuje, że żeby się z ludźmi dogadać, muszę się zacząć uczyć również francuskiego, I nie mówię tu o kontaktach sąsiedzkich, bo są już przypadki, że ludzie z flandrii dzwonia na pogotowie i słyszą francuski, nikt nie rozumie, co mówią. Idą do szpitala i nie mogą się dogadać w swoim języku. W niektórych flamandzkich miejscowościach w sklepie ciężko sie po niderlandzku dogadać, bo sprzedawca mówi głównie po francusku a niderlandzki tylko ledwo z biedą kaleczy i jeszcze mówi z jakimś afrykańskim akcentem, że diabeł nie pojmie co on gada. Kurierzy, którzy przywożą nam paczki, często ani jednego słowa po niderlandzku nie znają!
Ta wymagana wielojęzyczność cholernie irytuje i utrudnia życie.
Bezpieczeństwo
W duzych miastach robi się coraz bardziej niebezpiecznie. Jeśli chodzi o stolicę, to chyba niewielu czuje się tam ogólnie bezpiecznie, komfortowo i dobrze nawet za dnia. Do niektórych dzielnic lepiej się w ogóle nie zapuszczać. Choć są i miejsca, gdzie można wieczorem chodzić w miarę spokojnie. Młoda spędziła tam dwie noce i łaziła po mieście z przyjaciółmi po barach i nie bałam sie o jej życie.
Niestety robi się coraz bardziej niefajnie. Coraz częściej słyszy się od ludzi, że muszą się wyprowadzić albo przynajmniej planują to zrobić w najbliższym czasie, z domu rodzinnego, w którym spędzili całe życie, gdzie wychowali dzieci, które to z rówieśnikami na ulicy się bawiły, bo teraz nie daje się tam żyć, strach wieczorem, a nawet za dnia wyjść na ulicę. Robi się brudno, niebezpiecznie i nieprzyjemnie.
Coraz częściej słyszy się, ba, takie informacje stały się wręcz codziennością, na którą nie zwraca się juz nawet uwagi, o strzelanianch na ulicach Antwerpii czy Bruskeli, o wybuchach, wojnach gangów... To co do niedawna oglądało się w filmach, dziś dzieje się na co dzień na ulicach Antwerpii czy stolicy, a przeszukania i wtargnięcia do jakiegoś domu służb specjalnych i u nas w gminie się zdarzają.
Nie dawno nawet słyszeliśmy historię z pierwszej ręki o tym, jak to w pewnym garażu pewnej znanej marki drogich samochodów systematycznie pojawiaja się ludzie z bronią (był to podstawowy powód zmiany pracy przez tę osobę, bo człowiek zwyczajnie zaczął bać się o swoje życie).
Kuzyn mojej koleżanki z kursu został zastrzelony na ulicy. Ona sama mieszka w miejscu, gdzie wieczorem nikt z domu nie wychodzi, gdzie pobicia, bójki, podpalenia są na porządku dziennym. Ona sama jest spokojną utalentowaną osobą, zagrała kiedyś nawet drugoplanową rolę w popularnym tutejszym serialu. Śpiewała też, można rzec, profesjonalnie. Jechaliśmy raz rowerami przez tę miejscowość i robi dosyć upiorne wrażenie (wtedy nie znalismy jeszcze tych historii więc nie byliśmy uprzedzeni).
Człowiek się szybko przyzwyczaja i adoptuje do nowych okoliczności i przestaje się nimi zajmować na co dzień, ale to co się dzieje ostatnio, co się słyszy w radio, czyta w gazetach i widzi samemu na włąsne oczy, budzi niepokój o przyszłość i wątpliwości o nasze bezpieczeństwo.
Czy aby na pewno dobrze jest mi w tej Belgii?
A komu dzisiaj jest dobrze? HAHAHA
Tak serio, to jest mi tu dobrze. Na pewno dużo, dużo lepiej niż było mi w ostatnich latach w Polsce. W innych miejscach nigdy nie mieszkałam, to nie wiem, czy gdzieś mogłby mi być lepiej niż tutaj. Bez wątpienia ogólnie mogło by być jeszcze lepiej. Tyle że to głównie kwestia aktualnych okoliczności a nie kraju, w którym mieszkamy.
Moglibyśmy na ten przykład być zdrowsi, a najlepiej całkiem zdrowi. Wtedy bez wątpienia było by nam lepiej.
Niestety wiele rzeczy w tym kraju (i chyba ogólnie na świecie) zmieniło sie na gorsze i pogarsza z każdym dniem. To temat rzeka... Nie ma spokoju na świecie, klimat świruje, następują szybkie zmiany na całej planecie pod wieloma względami, w tym rozwój nowych technologii, masowe migracje całych społeczności, które nie wiadomo co przyniosą, a przez co przyszłość naszych dzieci i nas samych stoi pod znakiem zapytania. Żyjemy w bardzo ciekawych czasach.
Na razie jednak ciągle jeszcze jest nam w tej Belgii tak ogólnie dobrze. Aspekty osobiste utrudniają nam życie. Poza zdrowiem oczywiście brak wysokiego wykształcenia kładzie się cieniem, brak dobrej znajomości kilku języków nie ułatwia sprawy, w moim przypadku brak prawa jazdy oraz zdrowotne ograniczenia do kierowania szybkimi pojazdami również ogranicza możliwości znalezienia pracy.
Ludzie, którzy mają lekką pracę, twierdzą i dążą do tego, by pracować 4 albo jeszcze mniej dni w tygodniu, do tego próbują jak najwięcej pracować w domu, by się nie wysilać, nie orobić a zarobić i mieć czas dla siebie, dla rodziny, dla swojego hobby. Natomiast zawody, że tak powiem, podstawowe wymagają z każdym rokiem coraz większego nakładu pracy. Oczekuje się, że ludzie ciężko pracujący fizycznie będą pracować dłużej i więcej, najlepiej by jedna osoba pracowała za trzech ale za te same pieniądze co wcześniej, by poza tym nie chorowała w ogóle, nie brała urlopu (a tego jest tu bardzo mało dla pracowników fizycznych) najlepiej by pracowała za darmo 24/7.
Rosną podziały między tymi grupami. Ta druga grupa zdaje się coraz bardziej przypominać, moim zdaniem, niewolników grupy pierwszej, a to nas bezpośrednio dotyczy i bardzo źle wróźy naszej przyszłości w tym kraju. Przed nami jeszcze wiele lat pracy (przede mną aż 19!), a nasze zdrowie już dziś jest w kiepskiej formie i szybko się pogarsza. Praktycznie obydwoje z Małżonkiem nie widzimy szans na to, byśmy byli w stanie dopracować do emerytury, już na pełno nie na pełnych etatach. A emerytury są tu raczej bardzo niskie dla takich zwykłych roboli jak my. Nie idzie z tego wyżyć, gdy nie ma się własnego domu, bo nawet na czynsz nie strarczy. Na opiekę w domu starości też ponoć nie starcza, z tego co ludzie mówią.
Bardzo chcielibyśmy się przeprowadzić w inne miejsce, dalej od tej cholernej frankofońskiej patologicznej Brukseli, ale też niezbyt blisko równie chorej Antwerpii. Marzy nam się dom wolnostojący z dużym zakrzaczonym ogrodem, ale domów do wynajęcia nie ma prawie w ogóle, a co dopiero żeby jakieś konkretne mieć co do nich życzenia. Kiedyś było w bród domów do wynajęcia i na wsi i w mieście, tanie były i można było wybierać dowoli, a teraz jest smutna tragedia na tym polu.
Zanim ktoś tu wyskoczy z tekstem "wróćcie może zatem do Polski" niech się zastanowi, czy ma tam dla nas jakiś fajny duży dom z 4 sypialniami i ogrodem oraz dobrze płatną pracę, którą była bym ja w stanie wykonywac do emerytury i nie tylko być w stanie czynsz za ten dom zapłacić, ale też mieć co jeść i czym faktury płacić oraz żyć na takim poziomie jak tu żyję, ewentualnie wyższym.
Niech mi odpowie na pytanie, czy moje dorosłe dzieci z pewnym stopniem niepełnosprawności dostaną tam zasiłki i/albo pracę, ale przede wszytkim wsparcie i stosowną opiekę medyczną, na która je będzie stać?
Dalej niech mi poszuka fajnej przyzwoitej ale nie prywatnej szkoły, gdzie wysoko uzdolnione trzynastoletnie dziecko władające czterema językami będzie się mogło dalej rozwijać i kształcić.
Aaaa właśnie sobie uświadamiam, że gdybyśmy dziś dla hecy wrócili do Polski, to Epicki musiałby się wrócić gdzieś do podstawówki, gdy tu idzie właśnie do 3 klasy technikum. Buachachacha. I na dodatek musiałby cięzko zasuwać, by nadrobić braki językowe, bo nigdy nie chodził do polskiej szkoły, czytac i pisać sam sie nauczył i ciągle się uczy, ale nie zna wystarczająco polskiej gramatyki ani ortografii, ani w ogóle polskich terminów typu: cyrkiel, pierwiastek, ekierka, nazwy części ciała czy roślin. Jezu, ale on tych wszystkich durnych (subiektywna opinia) lektur nigdy nie czytał. Nie wyobrażam sobie, ogólnie rzecz ujmując, przeprowadzki dziecka z Belgii do Polski, zmiany belgijskiej szkoły na polską. To musi być szok. W życiu! No chyba że komuś polski system pasuje to okej, ale dla mnie było by to nie do przyjecia. Nie! Nie! Nie! Co ja co, bo wiele rzeczy w Polsce jest okej, a nawet bardziej niż okej, ale szkoła nie, nie ma takiej zasranej możliwości.
Nie wykluczamy na ten moment emigracji do Polski za kilka lat, gdy Młody skończy szkołę średnią i chciałby studiować albo pracować w Polsce, gdyby udało się tam znaleźć nam pracę, mieszkanie w pobliżu jakiegoś dużego bogatego i niezby t katolickiego miasta (bo nie ma mowy, byśmy chcieli jeszcze kiedykowliek mieszkać na Podkarpaciu czy Lubelszczyźnie) i ogólnie doszlibyśmy do wniosku, że tam sie da żyć na takim poziomie i na takich warunkach, jakie nam pasują. A kto wie, może któraś z Dziewczyn albo i obie, kiedyś przeprowadzą się do PL, gdy wyrwą tam jakiegoś przystojniaka czy przystojniaczkę. A może Młody...?
Nie wykluczamy też emigracji do innego kraju. Nie bardzo mi się uśmiecha uczyć nowego języka, bo było by to dla mnie już teraz cholernie trudne. Choć z angielskim mogłabym sobie poradzić, bo osłuchana jestem i rozumiem, jak ludzie po angielsku rozmawiają, w czytaniu też trochę ogarniam, tylko sama mówić ani pisać nie umiem, bo nigdy się tego jezyka nie uczyłam w szkole, a tylko samodzielnie trochę. Z niemieckim też pewnie nie najgorzej by poszło, bo miałam to w szkole i on trochę do niderlandzkiego podobny.
Niczego w sumie nie wykluczamy, ale póki co zostajemy tutaj, bo tu jest teraz nasz dom i innego nigdzie nie mamy. Wracać mogą ci, którzy mają dokąd wracać, którzy mają jakieś swoje miejsce w PL, czy gdzieindziej. My nie posaidamy niczego nigdzie i mnie z PL już raczej niewiele łączy poza miłymi (i mniej miłymi) wspomnieniami. Nie byłam tam już chyba 10 lat. To szmat czasu. Mój dom jest w Belgii. Belgia jest moim domem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
✍️ Skomentuj, jeśli masz ochotę, ale pamiętaj, że ten blog to moje miejsce w sieci, mój pamiętnik o moim życiu i zbiór prywatnych reflekcji na tematy różne i że ja tu ustalam zasady. Jeśli nie podoba ci się to, co tu widzisz, idź lepiej dalej...